środa, 5 stycznia 2011

Opowiadanie piąte

       To jedna z moich starszych historii. Przeleżała w folderze sporo czasu, aż dojrzała i doczekała chwili opublikowania. Jest bardzo krótka w porównaniu z innymi moimi miniaturkami, ale po prostu nie miałam serca jej wydłuższać. Sądzę, że urok tego opowiadania polega właśnie na tym, że jest ono krótkie.


Gdy giną anioły...


To straszne, gdy anioły giną od środków antymolowych!
Jan Czarny
 
       Nie, nie mogę powiedzieć, że znałem ją na wylot. Znałem ją aż nadto dobrze, acz to jeszcze nie na wylot. Jak nikt. Na pamięć. Nauczyłem się jej na pamięć.
        Niezapomniany kolor tych wiecznie nieobecnych tęczówek. Szary, nie niebieski. Nie lubiła, gdy ktoś twierdził, że jej oczy były niebieskie. Karciła za to. To jest tak bardzo pospolity kolor, mawiała pogardliwym tonem, wykrzywiając usta w ten słodki sposób. Jej oczy były więc szare, nie niebieskie. Roześmiane i lekko zamglone. Tak bardzo rozmarzone.
        Niesforne loczki, najczęściej spięte wysoko. Nie cierpiała, gdy coś plątało jej się wokół twarzy. Odgarniała niesforne kosmyki zniecierpliwionymi ruchami. Miała ładne włosy, choć ich nie doceniała. Powtarzała, że mają taki mysi kolor i są zbyt niezłożone. Nie lubiła, gdy poświęcano im zbytnią uwagę. Sama też się nimi nie przejmowała. Po prostu je wiązała i nie zawracała sobie nimi głowy.
        Uśmiech był wieczny. Naprawdę. Zawsze miała na niego czas. Obłąkańczy, mówiła. Twierdziła, że powinni ją za niego zamknąć do czubków. Na szczęście nie zamknęli. Dla mnie też miała osobny uśmiech. Trochę szerszy, trochę bardziej szczęśliwy i trochę nieśmiały. To dziwne. Nikt nie uważał jej za nieśmiałą, ale jej uśmiech zdradzał wszystko.
        Stąpała miękko w swoich ukochanych adidasach. Dwa razy widziałem ją na obcasach, a ona twierdziła, że to o dwa razy za dużo. Nie lubiła pantofli, bo miały twardą podeszwę. Od wieków miała problemy ze stawami. I zawsze narzekała, że od obcasów bolą ją plecy. Z chęcią bym ją poniósł, ale zawsze była honorowa, niezależna i nie wykorzystywała innych.
        Lubiła pomagać. Uwielbiała widzieć uśmiech na obcej twarzy. Zawsze pierwsza wyrywała się do pomocy. Często przeszkadzała jej w tym nieśmiałość, ale wtedy chowała ją w buty razem z honorem. To była ta jej cecha, za którą wszyscy ją cenili. Jej planem było zostać lekarzem albo psychologiem. Ostatecznie nauczycielem. Chciała pomagać, być z ludźmi, mimo wszystko.
        Nie, może znam ją na wylot.





 Miała wiele przeróżnych fobii i nerwicę natręctw. Za nic nie można było zmusić jej do wejścia do wody. Bała się tłumów i przeróżnego ptactwa. Zawsze wieczorem zasuwała rolety, żeby nie widzieć księżyca. Maniakalnie sprawdzała, czy wszystko spakowała, kilka razy zamykała drzwi wejściowe. Wszystkie książki czytała dwa razy, żeby czegoś nie pominąć. Zawsze odłączała pralkę od prądu, idealnie układała prześcieradło na łóżku, czy smarowała kanapki masłem. Była strasznym bałaganiarzem, ale niektóre rzeczy robiła z pedantycznym podejściem. Wszystkie pliki w komputerze miała ponumerowane i posortowane, książki na półkach ułożone według wielkości i dziedziny, w plecaku najpierw były zeszyty, a potem podręczniki, długopisy w piórniku musiały być skierowane końcówkami w tę samą stronę. Nie mam pojęcia dlaczego, ale mimo tego pedantyzmu, zawsze coś zgubiła, zostawiła, zapomniała, gdzie położyła, zrobiła bałagan.
        Wszędzie miała kartki ze szkicami lub próbami nowych opowiadań. Zawsze miała przy sobie coś do pisania. Musiała. To był jej nałóg, jedyny, jaki posiadała. Mówiła, że to dlatego że ma za dużo pomysłów. Kiedyś mogłyby rozsadzić jej głowę. I pisała. Zapisała setki zeszytów swoimi dziełami. W moim samochodzie zawsze zostawiła kilka niedokończonych historii. Dobrych, lecz nigdy niedokończonych. Lubowała się w fantastyce, ale nie gardziła też opowiadaniami o zbuntowanych nastolatkach. I to też czytała. Nienawidziła różu i książek o miłości. Do tej pory nie wiem czemu.
        Chyba jednak nie znam jej tak dobrze.


 Przypadek nas połączył i on też nas rozdzielił. Za wcześnie. Mogła tyle jeszcze zrobić. Nie zrobiła. Powinienem ją wtedy odwieść, mówiłem jej. Jak zwykle nie słuchała. Niezależna.
        Anioły lubią ginąć przedwcześnie.

Lilianna Kotowicz
24 lipca 1990 - 12 marca 2010
Zginęła śmiercią tragiczną

 

1 komentarz:

  1. Super, ale jak dla mnie trochę za krótko. Może dlatego, bo super i chciałabym więcej.
    W każdym razie mam wrażenie, że to zaledwie wstęp, że tylko drasnęłaś powierzchnię. Ale z drugiej strony takie dokończone-niedokończone opowiadanie ma w sobie urok.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Layout by Raion