wtorek, 28 września 2010

Opowiadanie czwarte

       Lata świetlne minęły, odkąd dodawałam ostatnie opowiadanie. To jest inne niż wcześniejsze, z gatunku fanfiction potterowskiego. Jest to także jedno z moich ulubionych opowiadań, zwłaszcza że o mojej ukochanej parze, o której uwielbiam pisać. Powstało wieki temu i miało być prologiem do nowego dłuższego projektu, ale ostatecznie zakończyłam na jednym rozdziale. Moim zdaniem historia ma w sobie "to coś", choć nie jest doskonała. Jak zwykle miejscami przerysowana, ale mówi się trudno.



Kawiarnia "Przeznaczenie"


Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty.
Andrzej Sapkowski

       Zaciskam mocno powieki słysząc nieznośny dzwonek komórki. Słońce jest już wysoko na niebie, widzę to mimo zasuniętych zasłon na oknach i kotar łóżka. Łóżko jest zimne, całkowicie zajęte przeze mnie. Draco musiał wyjść, gdy spałam, bo na jego miejscu unosi się tylko nieznaczny jego zapach. Wzdycham. Telefon znów dzwoni, więc sięgam po niego niechętnie.
        - No? - mruczę do komórki.
        - Chodź - słyszę głos Pansy.
       Rozłącza się. Wie, że znajdę miejsce spotkania. Patrzę na wyświetlacz, szukając godziny. Dochodzi południe. Powoli wstaję z łóżka. Po wczorajszej nocy mam tylko nieznacznego kaca. Wlałam w siebie więcej alkoholu niż przeciętny człowiek może wytrzymać, a mam tylko nieznacznego kaca. Zapewne miałabym niedużo promili we krwi. Mój organizm szybciej rozkłada alkohol.
       Idę do łazienki i biorę szybki prysznic. Łazienka szybko zaparowuje. Czuję nieznaczne łaskotanie gorącej wody. Odkręcam zimną, ale szybko ją zakręcam. Zimna woda jest dla mnie nie do wytrzymania. Wychodzę z pod prysznica i szukam czystego ręcznika. Należałoby zrobić pranie. Widzę w koszu stertę koszul moich i Draco, moje są czarne, niektóre czerwone, a jego białe. Wzdycham ciężko. Jesteśmy swoimi przeciwieństwami, kompletnymi przeciwieństwami. Jeszcze raz spoglądam na kosz, potem rozglądam się po łazience.
       Mieszkamy aktualnie w niewielkim mieszkanku na przedmieściach. Sypialnia, salon, kuchnia i łazienka. Dla mnie nie są to trudne warunki, ale wiem, że Draco czuje się tu źle. Inaczej go wychowano, w innych warunkach. W tym też się różnimy. Czasem nie wiem, czy jest choć jedna rzecz, w której jesteśmy podobni. Nie, jest. W każdym razie i tak trzeba pomyśleć o przeprowadzce.
       Ubieram się bez pośpiechu, choć nie patrząc w co. Moja garderoba i tak nie jest zbyt zróżnicowana. Same czarne rzeczy, gdzie niegdzie przetykane czerwienią. Lubię czarny kolor i moje ubrania, ale nie przywiązuję do ubioru zbytniej wagi. Rzadko kto patrzy na moje ciuchy. 
       Nim kończę się ubierać wysychają mi włosy. Nawet po tylu latach trudno mi się do tego przyzwyczaić. To nie jest normalne. Włosy mam do bioder, a od lat nie używam suszarki. Rozczesuję je, a one same idealnie się układają. Staram się nie patrzeć w lustro, ale jak zwykle mi się nie udaje. Widzę w nim kogoś, kim nie chcę być, jakąś parodię mnie. Pieprzony ideał człowieka. Ale ja nie jestem człowiekiem, w każdym razie nie do końca. Nie maluję się, tego też od lat nie robiłam. Zresztą nie wiele byłoby do poprawiania. Pardon, nic. Od lat nic w sobie nie poprawiałam. Nawet nie układałam fryzury. Może dlatego tak drażni mnie moja idealność. Tylko nie oczy, tylko oczy mi pozostały z dawnego życia. Kocham te moje czarne oczy właśnie za to. Bo czasem psują moją idealność.
       W lustrze widzę nie za wysoką siedemnastoletnią dziewczynę o czarnych jak wszyscy diabli oczach. Nawet Draconowi, z tym jego super wzrokiem, trudno jest wypatrzyć moje źrenice. Tafla lustra odbija moją niebywale idealną twarz, ciemną jak u Cyganki skórę i proste czarne włosy. Mam wyraźne rysy, czyste i delikatne, ale zdradzające ukrytą drapieżność. Czasem, jeśli się postaram, ludzie się mnie boją. Widzę pełne usta, długą smukłą szyję, szczupłe ramiona, duże piersi, szczupłą talię z tym upragnionym przez wszystkie kobiety wcięciem. Im dłużej patrzę, tym gorzej się czuję. Jestem kobietą o której śnią mężczyźni, kobietą jaką chciałyby być inne kobiety. Ale ja oddałabym duszę diabłu za powrót do normalności. Tylko że to się nie uda, ja nie mam już duszy.
       Odchodzę od lustra, dusząc w sobie chęć rozbicia go. Dopiero teraz rozsuwam zasłony. Do pokoju wpadają leniwe promienie słoneczne. Jest środek lata, ale Anglia to Anglia. Spoglądam na ulicę i widzę dwójkę dzieci. Szybko odwracam wzrok. Nie chcę nawet o tym myśleć. Idę do ciasnego przedpokoju. W magicznie powiększonej szafce na buty szukam jakiś szpilek. Przez krótką chwilę kołacze mi w głowie myśl, czy wysokie szpilki pasują do krótkiej dziewczęcej spódniczki i obcisłej koszuli. A kogo to obchodzi? 
       Łapię torebkę i wychodzę z mieszkania nie trzaskając drzwiami. Tylko ja tak robię w całej kamienicy. No i Draco. W odpowiedzi piętro wyżej trzaskają drzwi u Fordów. Złorzecząc i głośno szurając schodzi po schodach teściowa młodej Diany Ford. Stary babsztyl, którego strasznie interesuje życie moje i Draco.
        - Ach, panna Malfoy - woła z radością stara Ford.
       Bezwstydnica, myśli. 
        - Pani Malfoy - poprawiam ją automatycznie, choć wiem, że to była celowa pomyłka. - Dzień dobry, pani Ford - dodaję.
       Mruczy pozdrowienie pod nosem, cały czas stojąc w połowie schodów. Taka młoda, słyszę jej myśli, a już mieszka z chłopakiem. I jeszcze twierdzą, że są małżeństwem. Ile oni mogą mieć lat? Szesnaście? Siedemnaście? A co na to rodzice? Pewnie uciekli z domów...
       Schodzę ze schodów, żeby już jej nie słuchać. Czasem udaje mi się tego nie robić, ale jej myśli są zawsze zbyt wyraźne. Jakby krzyczała bezgłośnie. Można oszaleć, nienawidzę tej zdolności, tak jak wielu innych. Cieszę się, że moi przyjaciele mają tarcze, słabe, ale mają. Oni przynajmniej nie podają mi swoich myśli jak na talerzu. Chociaż, wdarcie się w ich umysły nie jest wcale trudne.
       Na zagraconym podwórku czeka mój czarny nissan. Nie ma kabrioletu Draco. Stara Ford depcze mi po piętach. Zapewne ćpają i kradną. Bo skąd te auta? Z tymi oskarżeniami to spóźniła się o kilka lat, teraz jesteśmy grzecznymi dziećmi. Kręcę głową, bo nie chcę zaprzątać jej teraz wspomnieniami. Wsiadam do auta i ruszam z piskiem. Mój wyczulony słuch rejestruje, jak babsztyl złorzeczy na mnie. Jadę prosto do kawiarni Destiny. Kierunek wskazuje mój nie zawodny instynkt łowcy. Na myśl o łowieniu burczy mi w brzuchu. Nie jadłam śniadania, a na kolację nie mieliśmy z Draco za dużo czasu. Wzdycham. Planuję zamówić dwie porcje lodów. I tak nie utyję ani się nie rozchoruję.
       Gdy dojeżdżam do kawiarni, wiem już, że moje zmysły znów mnie nie zawiodły. Parkuję obok auta Pansy. Nowiuśkie żółte porsche. Pansy szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Dalej stoi ciemnozielony Chevrolet Blaise’a, taki niejaki w porównaniu z autem Pansy. Znów nie ma auta Draco. Spoglądam na licznik porsche i krzywię się, gdy zauważam, że spokojnie wyciąga 220 mil na godzinę. Pansy za bardzo lubi szybkie samochody. Wszyscy za bardzo je lubimy.
       Wchodzę na teren kawiarni. Znajduję Blaise i Pansy w rogu tarasu przy stoliku pod parasolem, oddalonym nieco od reszty. Pansy podskakuje na mój widok i ściska mnie, jakbyśmy się sto lat nie widziały, a nie zaledwie kilkanaście godzin. Blaise powoli wstaje, a ja całuję go w policzek. Siadamy i od razu sięgam po kartę. Podchodzi do nas urodziwy kelner, który wlepia we mnie wzrok. Boże, jaka ona piękna, myśli. Ta druga też jest niesamowita, ale ta jest nieludzko piękna. Trafia w sedno. Chowam się za menu, za to Pansy trzepocze rzęsami. Słyszę jak mężczyźnie niebezpiecznie przyspiesza puls, a jego myśli stają się chaotyczne. Kręcę głową, a Blaise uśmiecha się ironicznie. Zamawiam dwie porcje szarlotki i kawę, pozostali proszą o jedną porcję ciasta i kawę. Kelner znów spogląda na mnie, ale ja nie patrzę na niego. Tylko Pansy znów trzepocze rzęsami, więc mężczyzna potyka się odchodząc. Nie dziwię mu się.
       Pansy, w przeciwieństwie do mnie, zdaje się lubić bycie chodzącym ideałem. Wiem, że po prostu stara się przystosować, ale jej też czasem jest ciężko. Przywiązuje wagę do ubioru. Teraz ma na sobie zwiewną jasno zieloną sukienkę i czarne sandałki, niebywale długie kolczyki, wielki wisior i bransoletki na obu rękach. Wygląda trochę jak Cyganka, gdyby nie mlecznobiała skóra. Ma ciemnoczekoladowe oczy i włosy koloru kawy, ni to czarne, ni to brązowe. Pansy też od dawna nie nosi makijażu. Podobno niektórzy mężczyźni cenią sobie naturalność, ale my wyglądamy jak po wielu operacjach plastycznych. 
       Pansy wzdycha tęsknie, gdy widzi kolejnego przystojniaka po drugiej stronie ulicy. Krzywię się. Pansy ma słabość do mężczyzn. Jest żywiołowa, nieco rozgadana, ale też zaufana, pomocna i wierna. Ale ma słabość do mężczyzn, tak jak Blaise do kobiet.
       Blaise siedzi w naszym towarzystwie swoich dwóch przyjaciółek i wygląda na człowieka, który nie za bardzo wie, co się wokół niego dzieje. Zaglądam w jego umysł tak, by tego nie zauważył i widzę jakąś ognistorudą dziewczynę o zielonych oczach. To nie jest Ginny Weasley, bo ona ma orzechowe oczy. Wiem, że wolałby, żeby nią była, ale za wszelką cenę stara się nawet o niej nie fantazjować. Wie równie dobrze jak ja, że to chora miłość. I milczy. Blaise jest niebywale milczący, prawie dorównuje w tym Draco. Patrzę na jego opaloną twarz i widzę zmarszczkę na czole. Zielone oczy są nieobecne. W kawiarni dwie dziewczyny wzdychają i dyskutują o nim przyciszonymi głosami. Spoglądam na nie widzę, że jedna jest tą, o której myśli Blaise. Blaise zdecydowanie woli rude.
       Podnosi głowę i widzi, że go obserwuję. Pansy znów wzdycha z tęsknotą. Jej myśli krzyczą: Chcę faceta! Potrzebuję faceta! Blaise przejeżdża ręką po swoich czarnych włosach, chyba też to słyszy. Ma na głowie artystyczny nieład, co z westchnieniem zauważa blondynka siedząca dwa stoliki dalej. Czy wszyscy dziś muszą wzdychać? Blaise uśmiecha się, gdy widzi moją konsternowaną minę. Chcę znów wniknąć w jego głowę, ale rozprasza mnie znajome warczenie samochodu. Draco. Odrywam wzrok od Blaise’a. Słyszę jak oboje z Pansy chichoczą, ale już ich nie widzę. Wiem, że mają rację. Nic nie poradzę, że nawet po tylu latach reaguję na Draco jak głupia nastolatka.
       Patrzę ponad głową Pansy, jak moje kochanie wchodzi przez bramkę na teren kawiarni. Uśmiecha się do mnie, a ja odpowiadam tym samym. Podchodzi do nas. Pansy zrywa się z miejsca, tak samo jak na mój widok. Całuje Draco w policzek. Potem Blaise i Draco wymieniają uścisk dłoni nad stołem. Moje kochanie siada obok mnie i całuje mnie w usta.
        - Możecie przestać? - jęczy Pansy.
       Udajemy, że nie słyszymy. Po chwili odsuwamy się od siebie. Złączamy dłonie. Doskonale wiemy, że zachowujemy się okropnie, ale nie próbujemy tego zmieniać.
        - Gdzie cię dziś rano wymyło? - pytam.
       Śmieje się z mojej trafnej metafory.
        - Pojechałem na chwilę do rodziców.
       Kiwam głową i pozostawiam ten fakt bez komentarza. Nigdy nie rozmawiamy na temat rodziny. To zawsze będzie niebezpieczny temat.
       Draco ma długie białe włosy i szaro-niebieskie oczy. Nawet w wyglądzie jesteśmy przeciwieństwami. Ma bardzo jasną skórę i ciało herosa. Młody bóg powiedziała kiedyś o nim pewna kobieta. Idealny młody bóg i na dodatek mój. 
       Kelner przynosi nasze zamówienia. Obrzuca Draco szybkim spojrzeniem, potem zauważa nasze złączone dłonie. To dlatego mnie spławiła, myśli. Pansy trzepocze rzęsami, a Draco próbuje zamówić kawę. Kelner znów się potyka odchodząc. Draco puszcza moją dłoń i bierze drugą porcję mojej szarlotki.
        - Hej! - protestuję.
       Uśmiecha się promiennie. Wzdycham. Milczymy do czasu, aż kelner przynosi kawę Draco. Może powinienem prosić tą o piwnych oczach o numer telefonu?, myśli kelner. Zaciskam zęby, ale wiem, że Pansy nie pogardziłaby związkiem na jedną noc. Blaise dziobie swoje ciasto. Głowę ma zaprzątaną pewnym rudzielcem, ale tym razem jest to już Ginny Weasley. Draco też to zauważa i kopie Blaise’a pod stołem. Blaise krzywi się, ale nie złości. Poddał się. Nie mogę mu pomóc, Ginny to moja szwagierka.
       Pansy kończy swoje ciasto i wyciąga się na krześle. Patrzy oskarżycielsko to na mnie to na Draco. Ach, tak, już wiem do czego pije. 
        - Cóż to za ważne sprawy wyciągnęły was wczoraj tak wcześnie z imprezy? - pyta.
        - Małżeńskie - odpowiada Draco bez namysłu.
       Pansy wydyma usta. Wiem, że strasznie irytuje ją fakt, że nie może znaleźć sobie stałego partnera. To jeden z tych powodów, przez które jest jej ciężko z naszą idealnością. Ja mam Draco, ale on też należy do ideałów, więc praktycznie się nie liczymy.
        - Szkoda - mruczy.
       Słyszę podtekst w jej głosie. Unoszę brwi. Pansy uśmiecha się szelmowsko.
        - Trochę po waszym wyjściu - mówi, z wyraźną naganą akcentując nasze wyjście. - gdy Blaise się ulotnił, dosiadł się do mnie facet. Na oko miał ze trzydzieści lat i ze dwa promile we krwi. Ładny niebieskooki brunet, tylko nieco dla mnie za stary.
       Przerywa. Próbuję to sobie wyobrazić, ale pomagam sobie wspomnieniami Pansy. Są niebywale wyraziste, biorąc pod uwagę ile wczoraj wypiliśmy. Kończymy ciasta i zamawiamy lody. Pansy kontynuuje, gdy je otrzymujemy.
        - No, więc dosiadł się i mówi: Kotku, kocham cię. Ja na niego oczy, a on znów, że mnie kocha i że chce się ze mną ożenić.
       Parskamy śmiechem. 
        - A ja mu, że nawet nie wie, jak mam na imię, a on, że nic nie szkodzi i tak mnie kocha. No to mu tłumaczę w miarę delikatnie, że ja go nie kocham…
        - W miarę delikatnie? - dopytuje się Blaise.
        - No, nie doszło do rękoczynów - prostuje szybko Pansy, przez co zaczynam chichotać. - A on nic, nadal twierdzi, że mnie kocha i że się ze mną ożeni. W końcu mówi: Poczekaj tu, kotku, zaraz wracam - mówi Pansy dramatycznym tonem. - Tylko kupię pierścionek.
        - Że co?
        - Że mi kupi pierścionek zaręczynowy.
       Moja ręka wisi w połowie drogi z pucharu z lodami do ust. Wszyscy czworo wybuchamy śmiechem. Nie raz, nie dwa mężczyźni nam się oświadczali na imprezach, ale jeszcze nie było śmiałka z pierścionkiem.
        - No i…? - ponaglam, tłumiąc śmiech.
        - No i wstał i poszedł chwiejnym krokiem do wyjścia.
        - I wrócił z pierścionkiem? - dopytuję się.
        - Nie wiem. Wyszłam - kwituje Pansy.
       Znów się śmiejemy. Pansy przybliża nam teksty niedoszłego narzeczonego. Blaise i Draco kpią z niej, ale wyczytuję z ich myśli, że robi na nich wrażenie postawa tego faceta. Słyszę sygnał nadejścia SMS-a. Wyjmuję komórkę z torebki wiszącej na oparciu krzesła. Odczytuję wiadomość od ciotecznego brata, próbując się nie skrzywić. Wpadniesz jutro na obiad? Patrzę chwilę na wyświetlacz i nie za bardzo wiem, co powinnam zrobić. Nie lubię obiadów u Potterów. Zamykam telefon.
        - Kto? - pyta Pansy dla odmiany.
        - Harry.
       Wszyscy troje krzywią się na dźwięk tego imienia. Wiem, że nadal nie przepadają za Harry’m, czego nawet nie starają się ukryć. Są pewne rzeczy, których nie żadne z nas nie potrafi wybaczyć Harry’emu Potterowi.
        - Nigdy nie przyzwyczaję się do tego, że mówisz o nim po imieniu - żali się Blaise.
       Wzruszam ramionami. Harry to mój brat, czy tego chcę, czy nie. Rodziny się nie wybiera. Wrzucam telefon do torebki. Draco unosi brwi. Zauważa, że nie odpisałam.
        - Czego chciał? - interesuje się.
        - Zaprasza mnie jutro na obiad.
        - Idziesz? - pyta Pansy.
        - Nie wiem.
       Moje relacje z Harry’m są niesamowicie skomplikowane i trudne do zrozumienia. Jesteśmy kuzynami, wrogami i sprzymierzeńcami jednocześnie, których łączy tylko jakiś odsetek DNA i ten sam przyświecający cel. Oprócz tego od pewnego czasu go szczerze nie cierpię z oczywistego powodu. Jako zadośćuczynienie otrzymywałam zaproszenia na niedzielny obiad, które tylko pogarszały sprawę, z czego on oczywiście nie zdawał sobie sprawy. Albo raczej wolał nie przyjmować tego do wiadomości, a ja biedna, miłosierna i głupia nie chciałam niszczyć świata, który sobie zbudował.
        - Dlaczego?- dopytuje się Pansy.
       Wzdycham. Trudno mi to wytłumaczyć nawet najlepszej przyjaciółce. Czasem mam wrażenie, że nikt mnie nie zrozumie. Mój umysł działa nieco inaczej niż innych.
        - Będzie mnie przepraszał - mówię w końcu - pytał co u mnie, przepraszał, opowiadał o pracy i dzieciach, znów przepraszał, próbował wyciągnąć ze mnie, czy się gniewam i znów będzie mnie przepraszał. Będzie miał cierpiętniczą minę i zrzucał wszystko na siebie - dodaję.
        - Bo to jego wina - zauważa Pansy ze złością. - Bo wszystko trzeba robić za niego, a on jeszcze się pakuje z kopytami i wszystko psuje.
        - Nie zupełnie - protestuję. - On nie chciał. Wiecie jaki on jest…
        - Bronisz go - oskarża mnie Pansy.
         Wypuszczam ciężko powietrze z płuc. Ostatnio wyrobiłam w sobie nawyk bronienia wszystkich, a szczególnie tych, których nie powinnam. Adwokat diabła albo inaczej - diabeł za adwokata.
        - To jego wina - mówi stanowczo Draco.
       Znam ten ton. Oznacza, że rozmowa jest uważana za zakończoną.
        - Wiem - odpowiadam z westchnieniem. - Wiem. Czuję się przy nich wszystkich niekomfortowo - dodaję.
       Milczymy. Staram się jeść na wpół rozpuszczone lody, ale nie chcą przejść mi przez gardło. Draco delikatnie ściska moją dłoń. Pansy stuka łyżeczką o pusty puchar po lodach, a Blaise grzebie w swoim deserze, jeszcze gorzej rozpuszczonym od mojego. Przygryzam dolną wargę.
        - Teoretycznie - zaczynam - jestem w wieku Harry’ego. W praktyce wyglądam na co najmniej pięć lat młodszą.
        - Przez niego - wtrąca Blaise.
        - Taa, ale zauważ, że niedługo stuknie nam dwadzieścia pięć lat, a my co?
        - Przestań - przerywa Draco. - Czasem zbyt dużo myślisz.
       Wyjmuję komórkę z torby i odpisuję, że przyjdę, choć wiem, że będę jutro tego żałować. Dojadam swoje lody. Przypadkiem nadziewam się na myśli Blaise, który złorzeczy Harry’emu. Nie dość, że uwięził mnie w tym ciele, to jeszcze zabrał sobie Ginny, denerwuje się. Pukam go łyżeczką po dłoni. Spogląda na mnie i szybko się reflektuje.
        - Zastanawialiście się kiedyś - odzywa się nagle Pansy - czy my będziemy tacy cały czas, czy po prostu starzejemy się wolniej?
        - Nie - odpowiadamy równocześnie.
       Każde z nas oczywiście kłamie. Pansy krzywi się, bo o tym wie. Draco wzrusza ramionami. Mnie wydaje się, że będziemy tacy w nieskończoność, ale to jest dla mnie nie do zniesienia.
       Nie żegnamy się, bo najpewniej jeszcze się dziś spotkamy. Każde wsiada do swojego auta. Blaise jedzie do centrum, Pansy na południowy kraniec Londynu, a ja i Draco na północny. Przypomina mi się o praniu i przeprowadzce. A może wycieczka? Długa wycieczka, najlepiej za granicę. Hiszpania albo Włochy, albo Francja, albo Stany Zjednoczone. Albo najlepiej wszystko po kolei. 
Tak, to powinno dobrze nam zrobić.
       Zajeżdżamy pod naszą kamienicę, a Draconowi momentalnie psuje się humor. Na pierwszym piętrze Hannah Morena znów kłóci się z córką. Siedemnastoletnia Iv jest narkomanką, ale ma jeszcze szansę z tego wyjść. Wchodzimy do budynku, trzymając się za ręce, gdy trzaskają drzwi u Morenów. Iv mija nas w biegu, słyszę, jak klnie w myślach. Próbuję się do niej uśmiechnąć. 
        - Suka - mruczy.
        - Ćpunka - nie pozostaję jej dłużna.
       Dziewczyna staje i przygląda się nam mrużąc zielone kocie oczy. Corny, nie przesadzaj, posyła mi sygnał Draco. Ignoruję go. Widzę rozszerzone źrenice Iv, mimo że w korytarzu panuje półmrok. Znów jest nagrzana, więc mogłaby kłócić się ze mną do upadłego.
        - Myślisz, że jesteś lepsza, Malfoy? - syczy.
        - Nie, to ty myślisz, że jesteś gorsza.
       Obrzuca mnie przekleństwami, ale ja tylko kręcę głową i kontynuuję wspinaczkę po schodach. Tak kończy człowiek, który uśmiecha się z grzeczności do ledwie znanych mu ludzi. Draco zgrzyta zębami, jak zwykle jest na mnie zły. Nigdy się nie przyzwyczaję, myśli.
        - Nie uważam się za gorszą! - krzyczy za mną Iv.
        - I dobrze! - odpowiadam.
         Bo jesteś lepsza, dodaję w myślach. Zerkam na Draco, który teraz dla odmiany mocno zaciska zęby. Ściskam jego dłoń. Spogląda na mnie z bólem w oczach. Wiem, że myśli o tym samym co ja. Żeby nie popaść w obłęd, nie zaglądam w jego myśli, za to szukam kluczy w torebce.
       Po paskudnej klatce schodowej i zdewastowanym wejściu, nasze mieszkanie jest oazą piękna w środku burdelu. Rzucam torebkę na szafkę w przedpokoju i od razu kieruję się do kuchni. Robię dwie kawy, a Draco zamawia pizzę. Przez chwilę myślę, że może powinnam była zrobić zakupy i przygotować w końcu normalny obiad. Nie robiłam tego od pół roku, odkąd się tu przeprowadziliśmy. Draco odkłada słuchawkę i staje w progu, opierając się o futrynę. Odwracam się do niego. Ciągle nie mogę się nadziwić, że los mi go ofiarował.
        - Zastanawiam się, czy nie powinniśmy się przeprowadzić - sugeruję.
        - Nie rób tego tylko ze względu na mnie.
       Uśmiecham się kpiąco i przechylam głowę na bok. Mimo paskudnego charakteru Draco czasem potrafił czasem być wspaniałomyślny. Ale teraz nie była na to pora.
        - Mam dość tego miejsca. Mam dość Londynu i w ogóle Anglii. Jedźmy do Hiszpanii, proszę.
       Zastanawia się chwilę tylko po to, by się ze mną podroczyć. W końcu się uśmiecha.
        - Choćby zaraz.
       Też się uśmiecham. Podchodzi do mnie, wyjmuje mi z rąk kubek z kawą i całuje mnie, przygważdżając do kuchennego kredensu. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Początkowo mu się poddaję, ale potem odsuwam się lekko i wieję pod jego ramieniem. Wiem, że to go irytuje. Warczy gniewnie. Śmiejąc się cicho, idę do łazienki zrobić pranie, zapewne ostatnie w tym mieszkaniu. Mogłabym spokojnie wyrzucić wszystkie te ciuchy i kupić nowe, ale nie chce mi się codziennie chodzić na zakupy. W sklepach ludzie jeszcze bardziej się na mnie gapią. Wysypuję ciuchy z kosza na podłogę. Słyszę jak Draco w kuchni zgrzyta zębami. Żeby się uspokoić wypija kawę, a potem staje w progu łazienki.
        - Bierzesz sobie za punkt honoru działać mi na nerwy? - pyta ze złością.
        - Nie wszystko musi iść po twojej myśli, Malfoy.
       Celowo zwracam się do niego po nazwisku. Tak jak dawniej. Prycha. Oczywiście, że wszystko musi iść po jego myśli. Spoglądam na niego, a on patrzy na mnie z kwaśną miną. Dziwnie się czuję, klęcząc w łazience pośrodku porozrzucanych brudnych ubrań, gdy on, zły na cały świat, dumnie stoi w drzwiach. Zdaję sobie sprawę, że do tej pory żadna pani Malfoy nie robiła nigdy w swoim życiu prania. Teraz mam wrażenie, że wyglądam na żonę, zmuszoną przez męża do uległości, czego wyrazem ma być robienie prania.
       Odzywa się dzwonek do drzwi. Draco idzie odebrać naszą pizzę, a ja podnoszę się z podłogi i włączam pralkę. Potem idę do kuchni. Draco zalewa dla nas drugą kawę i jemy nasz obiad.
        - To kiedy przeprowadzka? - dopytuje się.
       Jego złość momentalnie się ulotniła.
        - Nie wiem - wzruszam ramionami. - Może najpierw wróćmy do Dark Castle i omówmy to z pozostałymi.
       Kiwa głową. Dla niego Dark Castle na pewno jest lepsze od tej rudery. Po prawdzie ja sto razy wolałabym małe mieszkanie w rozpadającej się kamienicy od wielkiego i mrocznego Dark Castle. Mam złe wspomnienia z tego paskudnego miejsca.
        - Jak twoja mama? - zmieniam temat.
        - Trudno określić - wzrusza ramionami i znów staje się markotny. - Ostatnio jest nie do zniesienia. Ma straszne wahania nastrojów.
        - To normalne u kobiet w ciąży.
       Krzywi się. Wiem, że nie może przeboleć, że jego młodsze rodzeństwo będzie kiedyś wyglądało na starsze od niego. Ale przynajmniej Narcyza przeboleje jakoś nasze odejście. Będzie miała inne dziecko do opiekowania się, więc może zmniejszy to jej cierpienie i cierpienie Dracona. Kładę swoją dłoń na jego. Podnosi głowę i spogląda mi w oczy.
        - Nie martw się - pocieszam go. - Poradzą sobie.
       Uśmiecha się krzywo.
        - Trudno mi się nie martwić.
        - Wszystko się ułoży - mówię z niebywałą pewnością, której nie czuję.
       Ściska moją dłoń. Wiem, że mi nie wierzy, ale się stara. Ja też sobie nie wierzę, ale w przeciwieństwie do niego, nie staram się uwierzyć. Za długo już żyję w tym kłamstwie, żebym mogła w nie uwierzyć. Jest ze mną zupełnie inaczej niż z normalnym człowiekiem.
       Draco unosi moją dłoń do ust. Wiem, że jest to nieme zaproszenie i tym razem z niego korzystam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Raion