Opowiadanie świeże. Najmłodsze ze wszystkich. Miało być na faktach i jest, tylko nieco bardziej niż początkowo myślałam. Jak na razie zaplanowałam trzy części. Ciekawe, co z tego wyjdzie.
Wspomnienia z krainy umarłych muzyków
20 września 2010
Poranek był deszczowy, szary i brzydki. Był to jeden z niewielu takich dni, ponieważ - co bardzo dziwne - lato najwyraźniej się zbuntowało i postanowiło nie ustępować miejsca jesieni. Ale pogoda zaczynała się psuć. Liście na drzewach zmieniały barwę z zieleni na żółcie, brązy i czerwienie. Niedługo opadną, zasypią podwórka, chodniki, drogi i - a może raczej zwłaszcza - przydrożne rowy, a potem zgniją, sczernieją i kolorowe dywany ustąpią miejsca czerni. Jesień, mimo swoich barw i piękna, jest porą dojrzewania i umierania. Dlatego Alicja nie lubiła jesieni. Zima przynajmniej nie zwodziła niesamowitymi kolorami, zapachami jabłek, babim latem i pierzastymi chmurkami. Zima była konkretna i naga, jasno stawiała sprawę - wszystko umiera i trzeba się z tym pogodzić. Nosiła czarno-białą żałobę, nie stroiła się w świecidełka i chłodziła entuzjazm arktycznymi temperaturami. Ale też nie cieszyła się sympatią, czego Alicja nie potrafiła zrozumieć.
Tego dnia dziewczyna obudziła się niechętnie. Żal jej było opuszczać ciepłe łóżeczko. Słyszała, jak za oknem zawodzi wiatr, a deszcz nieustannie bębni w szyby. Nie napawało to optymizmem. Otuliła się szczelniej kołdrą i z zamkniętymi oczami analizowała swój plan dnia. Pierwszy wuef, pomyślała ze zgrozą. Nie lubiła wuefu i nawet się z tym nie kryła. Potem gegra, westchnęła żałośnie, i PO. Nie ma co, zapowiada się cudowny dzień.
- Alicja? Wstałaś już?
Za drzwiami rozległo się szuranie, ciche, klapiące kroki w rozjeżdżonych kapciach i sapanie. Potem najwyraźniej ktoś energicznie podrapał się po czymś - Alicja wolała się nad tym nie zastanawiać - i głośno wytarł nos.
- Nie, mamo.
- To wstawaj. - Głos matki był zaspany i zachrypnięty. Jak co rano. - Spóźnisz się. Już siódma. - Trzasnęły drzwi wyjściowe. Rodzicielka poszła do sklepu.
- Już wstaję - wystękała dziewczyna spod kołdry. - Już, już wstaję.
Jednak nie ruszyła się z miejsca. Do szkoły kilka kroków, na pewno zdążę, przekonywała sama siebie.
- Alicja! - rozległo się wołanie z kuchni.
- Wstaję, mamo.
Wątpliwe, czy matka dosłyszała. Alicja słyszała grające radio i Sygnały Dnia donoszące o siódmej dziesięć, że dwudziestego września tysiąc dziewięćset któregoś tam roku… Siedemnastolatka westchnęła, ziewnęła i przeciągnęła się na łóżku. Stwierdziła, że w pokoju panuje nieznośne zimno i jest zbyt ciemno. Była to wina deszczu. W końcu zmusiła swoje ciało do ruszenia się z posłania. Jeszcze raz się przeciągnęła, a potem przeczesała palcami poplątane włosy. Wolno podeszła do szafy. Stała przez chwilę trzymając ręką otwarte drzwiczki, a potem wyciągnęła z niej pierwszą z brzegu koszulkę na krótki rękaw, leżące na wierzchu jeansy i ściągnęła z wieszaka bluzę, nawet nie patrząc czy pasuje do całości. Ale mając szafę praktycznie biało-czarną, trudno było, żeby coś nie pasowało. Dłuższą chwilę zajęło jej szukanie skarpetek do pary. Po przeszło piętnastu minutach w końcu wyczłapała ze swojej sypialni.
Matka robiła jej śniadanie i kanapki do szkoły, przy czym sama ubierała się do pracy. Pachniała kawa i świeży chleb. Dziewczyna zerknęła przelotnie na stół, na którym stał kubek z niedopitą przez ojca kawą - już zimną. Przeszła do łazienki i sięgnęła po szczotkę do włosów. Zaczynała się poranna bitwa.
Alicja Ossowska była szczupłą osobą średniego wzrostu. Natura wyposażyła ją w bladą skórę, duże. ciemne oczy i długie, czarne, wiecznie poplątane włosy, z którymi dziewczyna walczyła każdego ranka. Chodziła do liceum, do drugiej klasy na profilu biochemicznym i poważnie zastanawiała się nad medycyną. Ale miała jeszcze dużo czasu. Jak również wiele innych planów.
- Szlag! - warknęła, gdy przy zasuwaniu bluzy zawadziła o zamek pomalowanym na czarno paznokciem. Obejrzała go dokładnie i oceniła szkody, ale były raczej niewielkie.
Z radia płynęło Do kołyski Dżemu, a matka na stojąco dopijała swoją kawę. Jakby nie mogła usiąść, pomyślała Alicja.
- Znowu na czarno? Alicjo, czy ty nie masz ubrań w innym kolorze? - Kobieta westchnęła ciężko i pokręciła głową z politowaniem. - W twoim wieku powinnaś ubierać się bardziej dziewczęco.
Alicja spojrzała na swoje ciemne rurki, szeroką koszulkę ulubionego zespołu rockowego - Evanescence - i prostą czarną bluzę. Spojrzała na matkę z malującym się w oczach niezrozumieniem.
Maria Ossowska, przeszło trzydziestoośmioletnia przedszkolanka, - mimo że nadal młoda, to jednak w kącikach oczu pojawiły się już pierwsze kurze łapki, - a jednocześnie matka dwóch córek, westchnęła ze zrezygnowaniem. Po chwili skapitulowała. Zerknęła na zegarek i aż krzyknęła ze zgrozą. Odstawiła kubek i zaczęła zbierać się do wyjścia. W pośpiechu owinęła się kolorową chustką, złapała płaszcz, swoją torebkę, szkolną teczkę z papierami i kluczyki do samochodu.
- Obudź Klarę i nie zapomnij zamknąć drzwi, kochanie! - zawołała na odchodne.
Trzasnęły drzwi. Rozległ się cichy warkot. Koła samochodu zachrzęściły na żwirowym podjeździe. Alicja wyłączyła radio. Zapanowała cisza.
Dziewczyna bez pośpiechu zjadła kanapkę i popiła słodką herbatą. Zgarnęła ze stołu zrobione przez matkę kanapki i wrzuciła je do swojej torby. Duży zegar z wahadłem - prezent ślubny rodziców - właśnie wybijał wpół do ósmej. Nastolatka cicho weszła do pokoju młodszej siostrzyczki. Siedmioletnia Klara spała wtulona w różowego misia, - któremu z nieznanych przyczyn od zawsze brakowało oka, - a jej ciemne włosy, tak podobne do włosów siostry, rozrzucone były na poduszce. Ogólnie Klara była młodszą kopią Alicji - z wyjątkiem oczu.
- Klarciu, wstajemy. - Alicja delikatnie potrząsnęła dziewczynką.
- Jesce neee - zasepleniła mała.
- Spóźnisz się do szkoły, skarbie. No wstawaj już.
Klara wolno otworzyła zielone oczka odziedziczone po matce i przetarła je piąstkami. Spojrzała nieco nieprzytomnie. Ujrzawszy starszą siostrę, zamlaskała, przekręciła się na bok i naciągnęła kołdrę na głowę. Powieki same jej opadły.
- Niee cee miii sięęę – wymamrotała.
- Oj, nie marudź, tylko wstawaj. - Alicja przechodziła to samo każdego ranka. Co rano Maria Ossowska miast obudzić swoją młodszą pociechę, zostawiała to na głowie Alicji i wybiegała w pośpiechu z domu, czując, że już jest spóźniona. A nieunikniony poranny kłopot z Klarą tylko pogorszyłby sprawę. - Bo pójdę sama i cię zostawię - zagroziła. - No ruszaj się, Klaruś.
Siedmiolatka znów spojrzała na swoją siostrę. Wygięła usta w podkówkę i najwyraźniej zastanawiała się, czy da radę wyegzekwować coś płaczem. Bezlitosna wiedźma Alicja położyła na brzegu łóżka ubrania przygotowane przez mamę i poszła do łazienki. Za pięć minut w drzwiach ukazała się twarzyczka dziecka, otoczona aureolą potarganych włosów.
- Cio na śniadanie?
- Kanapki - odparła starsza siostra wypluwając pastę do zębów.
- Łeee… Źnowu? - marudziła dziewczynka.
- Baa… Nie marudź, tylko jedz szybciutko, bo się spóźnimy - popędziła ją Alicja, chwytając grzebień, aby ujarzmić czarne kosmyki siostrzyczki.
Dziesięć minut później biegły jak szalone ulicami miasta, nie zwracając uwagi na siąpiący deszcz. Mała ukryta była pod żółtym deszczakiem, a jej siostra miała na głowie kaptur bluzy. Choć do liceum było raptem pięć minut drogi, a podstawówka Klary była Alicji po drodze, mimo wszystko odprowadzanie Klary opóźniało sprawę. Siedemnastolatka, w pośpiechu wyrzucając z siebie tłumaczenie i przeprosiny, zostawiła siostrę pod opieką nauczycielki o miłym uśmiechu, dyżurującej akurat na dolnym korytarzu. Wyleciała z budynku w dwóch skokach i wznowiła bieg na przełaj.
Wpadła do szkoły za pięć ósma.
- Znów spóźniona - zaśmiała się Julka, koleżanka z klasy, która przesiadywała z chłopakiem w szatni drugiej “h”. Dlaczego - nikt nie wiedział. Chłopak był z drugiej “d”, a cała biochemiczna mamrotała pod nosem. A raczej nosami.
- Tak wyszło - mruknęła Ossowska, zdejmując płaszcz i odwieszając go na swoje stałe miejsce.
Krytycznie przyjrzała się swoim czarnym trampkom do kolan, poprawiła sznurówki. Chyba nie były przemoczone, nie czuła przecież, żeby miała mokre skarpetki. Wydęła usta z niezdecydowaniem. Nie chciało jej się ich zdejmować i sprawdzić tego dokładnie, zwłaszcza przy Julce. Chwyciła swoją skórzaną torbę i opuściła szatnię. W samą porę. Parka za nią zaczęła się obściskiwać.
- Cześć, klasa! - zawołała wpadając już po dzwonku do szatni dziewcząt przy hali gimnastycznej.
- Ala, masz z matmy? - z miejsca rzuciła Wiktoria Meredyk.
Alicja wyjęła z torby swój strój na wuef.
- Nie jestem żadna Ala! - szczeknęła wnerwiona. - Urażasz moją dumę!
- Alicjo, czy odrobiłaś lekcje z matematyki? - zapytała z poważną miną Justyna Doniecka, wywołując niezrozumiały atak śmiechu dziewczyn drugiej “h”.
- Odrobiłam, Justyno - odparła Ossowska identycznym tonem.
Podała jej swój zeszyt, jednocześnie próbując zdjąć jeansy. Zazgrzytała zębami, przeklinając kretyna, który wymyślił sobie trzy guziki przy jednych spodniach. Chyba nie zdawał sobie sprawy, ile czasu zajmowało ich rozpięcie.
- Ossowska!
- Uobycna! - odkrzyknęła, wbiegając na salę z gumką do włosów w zębach, w pośpiechu wiążąc włosy. Fioletowe pasemko wpadło jej do oczu.
Profesor Nieckowski, jak to zwykła mówić Maria Ossowska - zbyt młody i zbyt nieodpowiedzialny chłopak, który nie wyróżniał się zbytnio z tłumu uczniów, chyba że wzrostem (metr sześćdziesiąt osiem przy dobrych wiatrach), podniósł głowę znad dziennika. Spojrzał krytycznie na Alicję i pokręcił głową. Frania Mraczewska i Natalia Jóźwik westchnęły z cicha. Może niski, ale przystojny. Poza tym obie były niższe od niego i od początku roku darzyły profesora wuefu uwielbieniem. Zgroza każdej matki - romans córki z nauczycielem.
- Raczkiewicz!
- Obecna!
- Rutecka!…
- Alis! Hej, Alis!
Alicja zatrzymała się gwałtownie. No może nie do końca zatrzymała. Alicja Ossowska zwykła przemierzać szkołę szybko. Najlepiej biegiem. Alicja wszędzie biegła - do szkoły, z klasy do klasy, do koleżanek, do domu. A mimo to zawsze była spóźniona. Zdarzyło się tak w ten uroczy poniedziałek, że wychodząc z gegry zawadziła o pobliską łazienkę. A wiadomo, że po cudownej lekcji geografii miała na drugim końcu szkoły język polski, na który wolałaby się nie spóźnić. Dlatego z łazienki wybiegła. A potem usłyszała wołanie.
Zatrzymała się i wpadła w poślizg. Jej stare, znienawidzone, lecz nadal przez nią noszone z niewidomego powodu trampki były już mocno znoszone. Podeszwa całkowicie utraciła już przyczepność. Dlatego dziewczyna przejechała kawałek po śliskich płytkach korytarza na parterze.
- Sorry - wymamrotała, łapiąc równowagę.
Wysoki chłopak, zapewne z trzeciej klasy, spojrzał na nią z góry. Następnie ominął ją i poszedł sobie. Było bardzo prawdopodobne, że Alicja musiała już na niego kiedyś wpaść. Dziewczyna znana była z tego, że potrafiła w biegu uderzyć w słup czy szkolną kolumnę, przeprosić ją i pobiec dalej. Nie wspominając już o wpadaniu na ludzi. Ot, stoi sobie samotnie pod tablicą ogłoszeń, bardzo skupiona, potem odwraca się i buch!, uderza w kogoś. Kto to słyszał, żeby tak nieuprzejmie zachodzić ją od tyłu? Albo co to za maniery, żeby wchodzić jej w drogę, kiedy ona bardzo spieszy się na następną lekcję? Czy ludzie nie mają na tyle taktu, żeby schodzić jej z drogi? Przecież widzą, że się spieszy.
Alicja zdążyła już nieco się pozbierać, kiedy podszedł do niej ciemnowłosy pierwszoklasista. Przystojny, wysoki, szczupły, zielonooki pierwszoklasista. Kilka dziewczyn obejrzało się za nim, gdy przechodził obok. W koszuli w niebiesko-białą kratę wyglądał kusząco.
Alicja skarciła się w duszy za głupie myśli.
- Cześć. - Uśmiechnęła się do niego najładniej jak umiała, kryjąc z całych sił wybryki swojego umysłu. Już nie spieszyła się na polski.
- Cześć. Dziś po lekcjach jest próba.
Jak zawsze konkretny, pomyślała. Nigdy się nie zmienił. Zawsze spokojny, ułożony, nigdzie nigdy się nie spieszył. Nawet denerwował się na sposób spokojny. Zaciskał szczęki i rzucał zimne spojrzenia. Juliana Kossakowskiego Alicja znała parę dobrych lat. Nawet mieszkali niedaleko siebie i chodzili do tego samego gimnazjum, tylko on klasę niżej. Pytanie dlaczego jeszcze się za niego nie wzięła. Jeśli chodziło o Julka, Alicja robiła się nagle nieśmiała. Jak nigdy.
- W tej sali co zwykle?
- Tak.
Chłopak uśmiechnął się i odszedł. Uśmiechnął się na TEN sposób, który Alicja uwielbiała. Rozpływała się w nim, a teraz jeszcze rozmarzyła. Gdyby byli parą… Uch, oddałaby za to wszystkie skarby świata. Ale za żadne z nich nie przejęłaby inicjatywy. Pod tym względem była tradycjonalistką. Jeśli on uważa, że tak jest dobrze, to ona nic z tym nie zrobi. Jednak ten układ ją męczył. To jak zabawa w podchody. Dziewczyna miała jej dość.
Jeśli chodziło o Julka, Alicja czasem dostawała ciężkiej cholery.
Miejski Dom Kultury patronował sztuce, zresztą jak sama nazwa mówiła. Ani budynek, ani pracownicy nie mieli co do niej szczególnych wymagań. Dlatego trzy dni w tygodniu, popołudniami sala na piętrze rozbrzmiewała ciężkimi tonami rocka, punk rocka i metalu. Mimo trwających od pół roku regularnych prób, nikt nie zgłaszał pretensji. Miejski Dom Kultury patronował sztuce, więc również muzyce. Metal był muzyką, choć niektórzy mogli twierdzić inaczej.
…Posępnym, którym śmierć oślepia oczy,
Niech wzrok się w blasku jak meteor pławi;
Niech się buntują, gdy światło się mroczy.
Błogosławieństwem i klątwą niech broczy
Łza twoja, ojcze w niebie niełaskawym.
Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy.
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy…*
Wysoki sopran zawisł w powietrzu, przeciągał się, aby potem bardzo wolno ucichnąć. Ciężkie dźwięki ostrego rocka trwały nieco dłużej, a potem urwały się nagle, pozostawiając po sobie echo.
Niezadowolona Alicja, jedyny członek zespołu płci żeńskiej, opuściła dłoń, w której trzymała mikrofon. Lekko uderzyła nim w udo. Odniosła nieprzyjemne wrażenie, że zakończyła nieco za wysoko. Spojrzała na kolegów i poprosiła ich, żeby zagrali jeszcze raz to samo, aby mogła poprawić ostatnie nuty. Wolała dopracować to na świeżo, nim złe tony wejdą jej w krew i w pamięć wystarczająco mocno, by nie mogła się nauczyć poprawnie.
…Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy.
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy…
- Lepiej - pochwalił ją Dominik Rosman, najstarszy członek Eclipse i ich lider. Był to potężnie zbudowany, ciemnowłosy chłopak o niebieskich oczach. Zespół czuł przed nim niejaki respekt i to nie dlatego że był liderem. Dom miał silny charakter. A gdy się zdenerwował, to strach było się bać. Szczęściem działo się to rzadko.
Dziewczyna kiwnęła głową i zeskoczyła ze sceny. Podeszła do swojej szkolnej torby leżącej na jednym z krzeseł i wyjęła z niej butelkę wody. Eclipse zrobili sobie chwilę przerwy.
Alicja nie należała do osób wybitnie pięknych, ale też nie zaliczała się przeciętnych czy po prostu zwyczajnych. A co najważniejsze, dysponowała nietuzinkowym głosem, który nie rzadko był powodem zazdrości i bardzo ułatwiał jej wybicie się ponad szarą masę przeciętności.
- To co, gramy to jeszcze raz, czy coś innego? - zapytał patykowaty blondynek, Adam Bergolc, perkusista zespołu.
Dominik spojrzał na wokalistkę pytająco. Alicja zastanowiła się. Przeczesała dłonią puszczone wolno na plecy - i sięgające pasa - włosy, których dwa pasma pomalowane były na fioletowo. Tomek Więckowski, uroczy chłopak z dredami, przyjacielsko klepnął ją w tyłek. Trzepnęła go w ramię.
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami, gromiąc drugiego gitarzystę wzrokiem. On jednak nic sobie z tego nie robił. - Może Dotknąć?
Rozejrzała się po sali. Chłopacy jeden po drugim kiwali głowami. Julek jako jedyny nadal stał na scenie, nie wypuszczając z rąk swojej miłości, jak to członkowie zespołu ze śmiechem nazywali jego gitarę. Miał dziwną minę, jakby coś go poruszyło i to w niemiły sposób. A przecież dziewczyna widziała uśmiech na jego twarzy, gdy zeskakiwała na dół.
Alicja nigdy nie mogła nadążyć za jego zmianami nastrojów. Normalnie jak kobieta w ciąży, pomyślała złośliwie nie po raz pierwszy. Znosiła je cierpliwie czwarty rok i sama zastanawiała się, jakim cudem.
Eclipse wrócili na swoje miejsca. Alicja włączyła mikrofon. Chłopacy zaczęli grać, a ona odliczała takty do swojego wejścia. Teraz liczyła się tylko muzyka, czuła ją całą sobą. Była nią. Alicja była muzyką. Zwłaszcza, gdy śpiewała.
Dotknąć deszczu, by stwierdzić, że pada
Nie deszcz, tylko pył z Księżyca spada
Dotknąć ściany, by stwierdzić, że mur
Nie jest ścianą, lecz kurtyną z chmur…
Ugryźć kromkę, by stwierdzić, że żyto
Zjadły szczury i piekarz też zginął
Łyknąć wody, by stwierdzić, że studnia
Wyschła oraz wszystkie inne źródła
Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos
Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi **
Tak naprawdę to nie Eclipse odkryli talent Alicji.
_______________
* Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy, Dylan Thomas (tłum. Stanisław Barańczak)
** Dotknąć Rafał Wojaczek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz