środa, 13 kwietnia 2011

Opowiadanie szóste; część 4

        Jak na razie ostatnia część "Pokuty", którą mam napisaną. Tworzę właśnie coś innego, choć nadal w nastroju nieco depresyjnym. Tegoroczny kwiecień nie napawa optymizmem.


Pokuta serca


STRONA DZIEWIĄTA
        Tuż przed Wigilią pojawili się rodzice. Siostry z nimi nie było. Mama prosiła, żebym pojechała razem z nimi do Hiszpanii. Odmówiłam. Wyszła z płaczem. Jak matka Anioła. Gdy jest się nieuleczalnie chorym, siłą rzeczy rani się wszystkich wokoło. Zwłaszcza siebie.
        Ku mojemu zaskoczeniu późnym popołudniem zjawiła się Siostra. Siostra zawsze wyglądała jak ja w wersji róż. Tlenione włosy, różowe paznokcie i makijaż. Może dlatego się nie lubiłyśmy. Przyniosła mi słodycze. Zamieniłyśmy kilka krótkich zdań. Byłam w głębokim szoku. Po paru minutach Siostra sobie poszła.
        W drzwiach minęła się z Aniołem Andersena.
        - Myślałem, że cię nie lubi.
        Patrzył za nią. Uniósł brwi. Wyglądał nie-aniołowato.
        - Ja też tak myślałam.
        - To po co przyszła?...
        - Cholera wie.
        Siostra Anioła była sympatyczna. Inaczej niż on. Miała ładne brązowe oczy i była nieco pulchna. Ale ładna. W przeciwieństwie do mojej, nie traktowała chorych jak trędowatych. Niezależnie jak to brzmi.
        - Chodź na zewnątrz.
        Zdziwiłam się. Anioł chce wyjść na zewnątrz?
        Wyprosiliśmy pozwolenie u Piotrusia Pana. Zgodził się niechętnie. Poszwędaliśmy się nieco po zasypanym skwerze. Było tam ładnie. Biało. Co to by była za Królowa Śniegu, która nie lubi zimy? Ja lubiłam. Byłam Królową Śniegu.
        Wracając do Kliniki zaliczyłam bliski kontakt z chodnikiem. Niebezpiecznie uderzyłam się w kolano. Anioł musiał zanieść mnie do budynku. Wydawał się rozbawiony całą sytuacją. Nie był zły.
        Piotruś Pan musiał łyknąć melisy na uspokojenie. Zagroził, że więcej mnie nie wypuści. Nie przejęłam się tym. Jego żona, Wendy (nazywana tak nie bez przyczyny) próbowała ratować sytuację. Uspokajała Piotrusia Pana, a mnie dała zimny okład.
        Zostałam unieruchomiona na święta. Anioł przyszedł do mnie z gitarą. Królewna Śnieżka obiecała, że będzie mi pomagać. Pielęgniarki latały jak głupie. Bały się, że ktoś się dowie i poleci z tym do Ministerstwa Zdrowia. Głupie.
        Ja za to miałam całkiem dobrze. Każdy nade mną skakał, pomagał, przynosił, wynosił. Czułam się jak księżniczka.
        Żyć, nie umierać.


STRONA DZIESIĄTA
        W Wigilię okazały się trzy rzeczy. Na święta w Klinice zostało dziesięcioro pacjentów. Królewna Śnieżka się do nich nie zaliczała. Anioł Andersena jednak miał serce.
        Rano było cicho. W pokoju znów byłam sama. Calineczka nie przyleciała w czerwonej sukience. Nie mogli jej zmusić do zmiany. Calineczka uwielbiała tę sukienkę i już. Wszystkie moje prezenty leżały na stoliczku. Nierozpakowane. Zrobię to wieczorem, obiecałam, ale nie wiedziałam komu. Jeśli chodziło o mnie, mogłam nie zaglądać do tych wszystkich kolorowych paczek.
        Popołudnie spędziłam z Aniołem. I przedpołudnie, i wczesny wieczór. Prócz nas w Klinice byli sami Stuknięci. Cierpiący nie zadają się ze Stukniętymi.
        Koło trzeciej wparowała do nas Czerwony Kapturek. Powinna zostać nazwana trochę inaczej, ale nie znam bajek o dziewczynkach podcinających sobie żyły. Żyletkami. Wampirzyca? Toć nie piła krwi. Upuszczała jej sobie nieco. Miała szalone, zielone oczy i zadarty nos. Trzymała się zawsze z Małgosią Co-Nie-Miała-Jasia i co była anorektyczką. Ale przyszła sama. Chyba Małgosia Co-Nie-Miała-Jasia pojechała do domu na święta.
        - Cześć.
        - Cześć…
        Anioł Andersena milczał.
        - Co robicie?
        Głupie pytania to specjalność ludzi samotnych. Mających świadomość, że towarzystwo nie bardzo je chce. Specjalność ludzi zdesperowanych. Czerwony Kapturek była zdesperowana.
        - Nic.
        Anioł Andersena milczał. Wodził palcem po krawędzi pudła gitary. Patrzył złowrogo. Nie lubił Czerwonego Kapturka.
        - Aha. Mogę…
        - …Wyjść?
        Zgromiłam Anioła wzrokiem. Wcale się nie przejął.
        - Dobrze, to ja spadam.
        - Zostań, jeśli chcesz. Ja…
        - …Mam dziś dzień dobroci dla zwierząt.
        - Zamknij się, ty bezczelny dupku!
        Czerwony Kapturek wydęła usteczka. Wstała i wyszła. Obrażona.
        - I tak jej nie lubisz.
        - Co z tego?
        - Nic.
        Prawda. Nie lubiłam jej. Jak można lubić kogoś, kto próbował się zabić? Gdy ty każdego dnia walczysz o życie? Nie lubiłam Czerwonego Kapturka. Była nadęta i pusta. Ale Wigilia. Nawet zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Może ona też.
        Anioł miał serce. Czerwony Kapturek je zraniła. Bliznami na nadgarstku.


STRONA JEDENASTA
        Przy stole wigilijnym zasiedliśmy z Piotrusiem Panem, Wendy i ich dwójką okropnych bachorów. Patrzyły na nas jak na dziwolągi. Małe potwory. Starsza Siostra Kopciuszka była podobna do matki. Ruda, gruba i piegowata. Mały Lord miał blond loki i nadętą minę. Musiał pójść w ojca. Cała rodzina była spaśnięta jak prosiaki. Cztery tłuste świnki.
        Szybko wymknęłam się po jedzeniu. Narzekałam na stłuczone kolano. Anioł zaproponował, że mnie odprowadzi. Żebym się nie przewróciła. Przyniósł kilka rzeczy ze swojego pokoju - w tym gitarę. Tej nocy spaliśmy w jednej sypialni. Rano była afera.
        W Sylwestra wyszłam z łóżka tylko na fajerwerki. Miałam chandrę. Dzień wcześniej przyszła Siostra. Pokłóciłyśmy się. Ona nazwała mnie kaleką, a ja ją pustakiem. Ciekawe, kogo bardziej zabolało, no nie? Nawet Królewnie Śnieżce nie udało się mnie pocieszyć. Ale dobrze, że już wróciła.
        Nowy Rok cały przespałam. Wstawałam tylko na posiłki, obchód i noworoczną Mszę. Dopiero trzeciego Aniołowi udało się wyciągnąć mnie z wyra. Rzucaliśmy się śnieżkami. Woził mnie na sankach. Tego dnia Siostra przyszła mnie przeprosić. Nieszczerze, ale zaliczone.
        - Też czasem zastanawiasz się, kto tu jest dziwny? My czy oni?
        - Oni. Zdecydowanie.
        - Dlaczego?
        - A co? Wolałbyś, żebyśmy to my byli dziwni?
        Wzruszył ramionami. Anioł czasem zadawał dziwne pytania.
        - A my?
        - My?… My, proszę ciebie, jesteśmy normalni na swój nienormalny sposób.
        Cisza. Chyba musiał to strawić.
        Wieczorem uczyliśmy się. Próbowałam zrozumieć matmę. Wielomiany to dla mnie czarna magia. Anioł Andersena nie pomagał. Był niby w ostatniej klasie. Maturalnej. Olewał wszystko. Chciałabym mieś jego luzacki styl życia. I jego mózg. Dla mnie był za mądry. Nawet ja wymiękłam.
        - Czym ty jesteś? Wampirem?
        Anioł Andersena był genialnym dzieckiem. Rok wcześniej poszedł do szkoły. Był rok starszy ode mnie, ale dwie klasy wyżej. Dziecko Szczęścia.
        Śpiąca Królewna spała na swoich książkach. Była uzależniona od leków, a mimo to nieustannie jechała na psychotropach. Bez nich nie funkcjonowała. Z nimi też nie. Jej długie ciemne włosy przeszkadzały Kapturkowi. Prychała. Jej przyboczne - Małgosia Co-Nie-Miała-Jasia i Roszpunka (o ironio, obie anorektyczki) - też prychały. Nie tak dostojnie jak szefowa, ale starały się.
        - Idiotyzm się szerzy.
        I weź nie przyznaj temu racji. Uśmiechnęłam się krzywo do Anioła. Miał rację. Jak jasna cholera.


STRONA DWUNASTA
        W połowie stycznia nastąpił przełom. Przyszły dwie nowe.
        Jedną z miejsca ochrzciliśmy Dziewczynką z Zapałkami. Jej skóra wyglądała jak skórka zgniłej brzoskwini. Rozległe poparzenia ciała pierwszego stopnia. Miała jedenaście lat. Siedziała obok choinki, gdy ta się zapaliła. Przypuszczałam, że zwarcie w świeczkach.
        Druga okazała się całkiem inna. Królowa Elfów z Władcy Pierścienia. Otóż okazało się, że nagle mam rywalkę. Była inna niż ja. Wysoka i białowłosa. Niebieskooka. Nie tleniony pustak. Ładna i pełna gracji. Niebezpieczna Królowa Elfów od Tolkiena. Nawet inteligentna. W moim wieku.
        Tak oto straciłam Anioła Andersena.
        Skończyły się nocne lekcje gry, pocałunki, złośliwe wymiany zdań. Żadnego grania na parapecie o poranku. Koniec wyciągania na zewnątrz.
        Anioł Andersena zapałał uwielbieniem do białolicego bóstwa. Które notabene miało to samo co ja. Wada serca. Boże, spraw, aby była uleczalna. Spraw, aby Królowa Elfów zniknęła z Kliniki. Szybko!
        W Klinice zaczęło się wariactwo. Królewna Śnieżka szczerze się z tego śmiała. Ona jedna podzielała moją niechęć.
        Poczułam się odrzucona. Samotna, Niechciana. Na szczęście miałam jeszcze moją Śnieżkę i jak zawsze oddaną Calineczkę. Choć Elfica próbowała przeciągnąć małą na swoją stroną. Nie dała się. Tak trzymaj, maleństwo!
        Detronizacja.
        Najnormalniej w świecie zdetronizowali mnie. Zapomnieli o mnie. Nawet Anioł. W szczególności Anioł! I ty, Brutusie, przeciwko mnie?!
        Dobra, związek z Aniołem Andersena wydawał się niemożliwy do przyjęcia, ale hallo! Zabolało jak cholera. Ten idiota, diabelski pomiot, zostawił mnie, Królową Śniegu, dla jakiejś dziuni. Po tylu latach znajomości.
        Łaziłam od ściany do ściany po pokoju. Śnieżka z Calineczką siedziały na łóżku Śnieżki. Rozsadzało mnie. Cud, że nie klęłam. Ale ja nie przeklinam. Choć naprawdę się wkurzyłam.
        - Co zrobisz?
        - Muszę odzyskać koronę! Nie można mi jej tak po prostu gwizdnąć.
        - Jak?
        - Tego jeszcze nie wiem…
        Najpierw inna sprawa. Muszę odzyskać Anioła Andersena albo wywołać skandal. I pierwsze i drugie raczej nie w moim stylu. Nie zniżam się do tego poziomu.
       Dobra, i co teraz, Wasza Wysokość?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Raion