środa, 25 maja 2011

Opowiadanie siódme; część 2

        To opowiadanie jest trudne, prawie bolesne. Poza tym, mam wrażenie, że "żeruję na nieszczęściu". Nie wiem, na ile mam prawo opierać się na prawdziwych wydarzeniach, żeby nikogo to nie uraziło. Obawiam się, że już nieco przeginam. Zwłaszcza, że jak zawsze umieściłam siebie w tekście.



Wspomnienia z krainy umarłych muzyków


9 października 2009
       Środkiem chodnika, z niejaką beztroską i nonszalancją, raźnym, można by rzec, że nawet luzackim krokiem szła wysoka dziewczyna. W uszach miała słuchawki, czarny płaszcz przewieszony przez szkolną torbę, a na nogach długie trampki. Ubrana była w szeroką koszulkę Linkin Park oraz ciemne jeansy, a jej sięgające łopatek czarne włosy powiewały na wszystkie kierunki. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że dziewczyna śpiewała na głos piosenki, które płynęły z jej telefonu. I to całkiem niebrzydko.
       Mijający ją ludzie dzielili się na dwie grupy: tych, co na jej widok uśmiechali się, nie kryjąc podziwu dla jej talentu oraz tych, którzy kręcili głowami i pukali się w czoła. Niestety tych drugich było więcej.
       Alicja miała tego dnia wyśmienity humor. Po pierwsze, był piątek. Alicja lubiła piątki, a zwłaszcza piątkowe popołudnia. Po drugie, dostała dwie piątki z biologii, co wprawiało ją niemal w samozachwyt. A tak po trzecie, to nie znalazła jakiegokolwiek powodu, żeby nie móc być radosnym i zadowolonym z życia. Świeciło słońce, było przyjemnie ciepło, liście na drzewach były niesamowicie kolorowe, a niebo miało taką przecudowną barwę. Dlatego Alicja uśmiechała się do przechodniów i śpiewała, wcale nie cicho.

Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść
Niepokonanym
Wśród tandety lśniąc jak diament
Być zagadką, której nikt
Nie zgadnie nim minie czas…*

       Nawet nie zauważyła, że po drugiej stronie ulicy zatrzymał się przystojny i sympatyczny punk, który wcale nie miał irokeza. Chłopak posiadał za to niebieskie oczy i włosy w dość pospolitym, niezidentyfikowanym kolorze, tworzące na jego głowie tak zwany artystyczny nieład. Przez dłuższą chwilę śledził dziewczynę wzrokiem, a potem przeszedł przez ulicę, - nawet nie zawracając sobie głowy zasadami ruchu drogowego czy też pasami, - i podążył za nią. Szybko ją dogonił.
       - Ładny głos - zagadnął, zrównując się z nią.
       Alicja usłyszała go mimo ogłuszającej muzyki płynącej ze słuchawek. Uniosła głowę i zobaczyła sympatyczny uśmiech oraz przyjazne oczy. Znała go z widzenia. Chodził do klasy z jej koleżanką z gimnazjum, która nieco o nim opowiadała, bo miał swój zespół muzyczny. A Dominika leciała na ciekawych chłopaków. Alicja specjalnie mocno głowy nim sobie nie zajmowała. Ot, zwykły chłopak z pasją. Teraz ściszyła muzykę.
        - Dzięki.
        - Nie myślałaś o śpiewaniu w zespole?
       Dziewczyna przyjrzała mu się bardzo uważnie, trochę z ciekawością, a trochę z wahaniem. Nie wydawał się agresywny ani też raczej nie robił sobie z niej żartów. Alicja nie lubiła, gdy ktoś sobie z niej kpił. Ot, zwykły chłopak w spodniach moro i czarnej koszulce.
        - Chyba nie - odparła bardzo wolno.
       - Powinnaś. Jestem Łukasz - przedstawił się, podając dłoń.
       - Alicja Ossowska.
       Wolno, z namysłem powtórzył jej imię, dokładnie wymawiając każdą literkę. W jego oku pojawił się błysk zaciekawienia. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie. Alicja natychmiast polubiła ten uśmiech.
        - Nietypowe. Ale pasuje do ciebie - powiedział w końcu z zamyśleniem. - Jest jednocześnie pełne wdzięku i lekko zaczepne.
       Dziewczyna głośno się roześmiała. Zatrzymała się. Jej umysł ze zdziwieniem zarejestrował, że znajdują się w parku. Jak i kiedy tam doszli - tego nie wiedziała. Chłopak zaczął ją mocno intrygować.
        - Czy ja wyglądam na osobę zaczepną? - zapytała zaciekawiona. - Jak ty to w ogóle rozumiesz? Co ty przez to rozumiesz? Weź się sprecyzuj - wyrzuciła z siebie prawie na jednym wydechu.
        - Nieco. Twoje spojrzenie mówi: Spróbuj szczęścia, dzieciaku. A następne dodaje: Ale w innym kierunku.
        - Lubię cię - zaśmiała się.
       Odpowiedział jej tym samym. Miał ciepły uśmiech, który od razu wydawał się miły. Potem rozejrzał się i też uświadomił sobie, że doszli do parku miejskiego. Gdy po chwili ponownie spojrzał na dziewczynę, zapytał:
        - Dokąd zmierzasz, Aa…lu?
       Pierwszy błąd.
        - O nie! Tylko nie Alu! - zawołała Alicja ze zgrozą i wzburzeniem. Pobladła, a jej oczy jeszcze bardziej pociemniały. - Wypraszam sobie. Nie jestem żadną Alą! Mam na imię Alicja. Tylko Alicja. W ostateczności Alis. Proszę bez żadnych Al, Alci czy Alusiek. Jestem po prostu Alicja. A-l-i-c-j-a! Alicja Ossowska. Żadna Ala! W ogóle jak to brzmi? - kontynuowała. - Ala Ossowska. Paskudztwo! Od razu wnioskuje się z tego, że mam na imię Alina. Rozumiesz? Alina! Cóż za okropne imię! Phi, Alina. A ja jestem Alicja. ALICJA. A el i ce jot a. Alicja. Żadna Ala. Czy ja wyglądam na Alinę? Grubą ciotkę Alę? Czy ja jestem gruba?…
        - Dobrze, już dobrze. - Łukasz podniósł ręce w pojednawczym geście i odważył się przerwać jej słowotok. - Zrozumiałem, naprawdę. Alicja, nie Ala.
       Dziewczyna dyszała ze złości i urażonej dumy. Była blada jak ściana, mocno zaciskała usta, aż posiniały. Tak, poczuła się znieważona. Phi! Ala! Od wieków powtarzała wszystkim, że ma na imię ALICJA, a nie Ala. Najbardziej na świecie nienawidziła tego zdrobnienia. Kto by pomyślał, że taki błahy szczególik może wyprowadzić człowieka z równowagi. Ale ją wyprowadzał, i to stanowczo zbyt często. Nie mogła się przyzwyczaić.
        - A więc, dokąd teraz idziesz, Alicjo? - chłopak powtórzył swoje pytanie, mocno akcentując ostatnie słowo.
        - Do domu - odparła, nieco już się uspokoiwszy, choć głos wciąż jej lekko drżał z gniewu. - Choć przez park to nieco nie po drodze - dodała.
        - No dobrze, a którędy jest po drodze?
        - Kościuszki. Mieszkam na Jana Pawła II - wyjaśniła.
       Kiwnął głową.
        - Odprowadzę cię - zaproponował. Chociaż z drugiej strony… Zabrzmiało to bardziej jak oczywiste dla wszystkich oświadczenie, które było tak oczywiste, że w gruncie rzeczy nie powinno mówić się tego na głos.
        - Jak chcesz.
       Wyszli z parku najbliższą ścieżką i bramą, a potem obrali odpowiedni kierunek. Wycieczką przez miejskie płuca nadłożyli prawie połowę drogi. Alicja zerknęła na zegarek, - srebrny prezent od ojca na szesnaste urodziny, - który wskazywał piętnastą pięć. Od piętnastu minut powinna być w domu i to leniwym tempem. Dobrze, że nie musiała dziś odbierać Klary z przedszkola.
        - Na jakim profilu jesteś? - zagadnął chłopak, gdy czekali na pasach na zielone światło.
        - Na biochemicznym. Ty jesteś na matematyczno-fizycznym, prawda? Chodzisz do klasy z Dominiką Mickiewicz, tak?
        - Tak. Znasz ją? - zdziwił się lekko. Dominika nie należała do osób, które wyróżniających się z tłumu czymś szczególnym, prócz nadmiernej gadatliwości. - Skąd, jeśli można spytać?
       Kiwnęła głową. Umyślnie zwolniła kroku. Chciała z nim trochę porozmawiać, a głupio jej było zapraszać go do domu. To wyglądałoby na randkę, a z tego co wiedziała, miał dziewczynę. Stanie przed domem też nie wchodziło w rachubę.
        - Chodziłyśmy razem do klasy w gimnazjum - wyjaśniła. - W wielkich stosunkach przyjacielskich nie jesteśmy. Ot, zwykłe znajome.
        - Aha, rozumiem. Zwykłe znajome, które czasem spotykają się na ploty. Zapewne plotkowałyście i o mnie - zaśmiał się bez urazy w głosie.
        - Możliwe…
       Chłodnawe jesienne słońce przesuwało się coraz bardziej na zachód, czasem całkiem znikając za miejskimi budynkami. Choć lato nie odpuszczało tak łatwo, to jednak późne popołudnia czasem były naprawdę chłodne. Dziewczyna w końcu  założyła swój długi płaszcz.
        - Ale, ale! - zawołał nagle Łukasz. - Zapomnieliśmy o pierwotnym temacie naszej rozmowy.
       Alicja przestała poprawiać kołnierz i spojrzała na niego z ciekawością.
        - Dlaczego nie śpiewasz?
        - Przecież śpiewam - odparła natychmiast. - Zawsze i wszędzie.
        - Ale nie w żadnym zespole - uściślił. - A powinnaś. Masz świetny głos. Wiele zespołów szuka wokalisty. Albo możesz założyć swój zespół. Z tego co słyszę z twoich słuchawek, preferujesz rock - zauważył. - U nas w szkole wprawdzie są trzy kapele, ale żadna nie gra takiego typowego rocka.
       Dziewczyna w zastanowieniu przyjrzała się mijającym ich ludziom. Skręcali już w Jana Pawła II. Nawet tego nie zauważyła.
        - No nie wiem. Chyba się do tego nie nadaję - stwierdziła.
        - Jak uważasz. Ale jak chcesz, możesz przychodzić do nas na próby. Armagedon przyjmie cię z szerokimi ramionami. - Pokazał jej zęby w uśmiechu.
        - Nie wiem…
        - Och, nie daj się prosić. Czasem brakuje nam kobiecego wokalu. Dam ci mój numer, w razie jakbyś się zdecydowała.
        - Okay… - odparła dziewczyna niepewnie i wyjęła swoją komórkę.
       Wpisała podyktowany przez Łukasza numer. Potem jakby z oporem i niejakim wahaniem podała mu swój. Wydawało się, jakby nie do końca wiedziała, czy dobrze robi. Obawiała się czegoś, lecz sama nie wiedziała czego i czy ta obawa ogólnie ma jakiś sens.
       Alicja nie należała do ufnych osób. Nie potrafiła zaufać komuś bezgranicznie ani nigdy tak do końca na nikim nie polegała. To była jedna z przyczyn tego, że nigdy nie miała przyjaciół. Drugim powodem było to, że Alicja po prostu szybko nudziła się ludźmi. Najdłużej wytrzymywały przyjaźnie na odległość, kiedy tak do końca nie znało się przyjaciela i nie miało się okazji na nim zawieść.
       Poza tym dziewczyna miała skrajnie trudny charakter. Była nerwowa, czasem wręcz nieprzyjemna, miała swoje głupie przyzwyczajenia i dziwne zasady, których ludzie nie potrafili znieść tak na dłuższą metę. Tak naprawdę to sama z sobą z trudem wytrzymywała, a mowa osoba całkiem obca. Była rozgadana, wylewna, szczera do bólu, ale również zbyt miła i litościwa, żeby czasem powiedzieć komuś nieprzyjemną prawdę. Taką znali ją ludzie na co dzień. Jej prawdziwe ja czasem było nie do wytrzymania, dobrze o tym wiedziała.
       Samotna wśród ludzi. Przyjaciółka wszystkich i nikogo. Nie miała przyjaciół, ze znajomymi kontakt utrzymywała tylko dzięki szkole i jedynie w niej. Nikt nie zapraszał jej na imprezy, do kina, na pizzę czy po prostu na spacer, dlatego rzadko wychodziła z domu. Choć powtarzała sobie, że jest jej z tym dobrze, czasem nachodziły chwile zastanowienia. Wtedy miała ochotę płakać i rzucać o ścianę wszystkim, co miała pod ręką. Czasem jej samotność ją męczyła. Przytłaczała.
       Tak naprawdę była melancholiczką, delikatną duszą romantyka. Marzycielką. Refleksyjny nastrój nachodził ją bardzo często. Melancholia i nostalgia były jej nieodłączne. Ale nawet je lubiła. Dzięki nim, wiedziała, że jeszcze żyje. Istnieją więzienia gorsze od słów. Tak. To nasz własny umysł. Alicja była uwięziona w więzieniu własnych wspomnień i marzeń. Odkąd nauczyła się czytać.
       Alicja w Krainie Czarów. To idealnie oddawało jej charakter i sposób życia. Alicja nieustannie poszukiwała coraz nowszych Krain Czarów, w których mogłaby się zapomnieć. Ukryć.
       Dlatego rozmawiając z Łukaszem, była nieco ostrożna. Jej powściągliwość nie wynikała z nieśmiałości czy niechęci do niego, ale oporów własnego charakteru. Alicja wiele razy była zraniona przez ludzi. Ze swojej winy czy winy innych, ale nie ginęło to bez śladu. Jej serce wiele razy było łamane i zszywane na nowo. Uczyła się na swoich błędach i mimo całej beztroski, była osobą chłodno myślącą i uważnie sprawdzającą stabilność gruntu pod stopami.
        - Mieszkam tutaj.
       Stanęli przed wysokim ogrodzeniem z kutego żelaza, za którym stał jej dom - nowy, pokaźnych rozmiarów, piętrowy budynek, który postawił jej ojciec mający własną firmę budowlaną. Przeprowadzili się do niego kilka lat temu z małego domku na obrzeżach miasta. Budynek pomalowano na radosny żółty kolor, miał dach z czerwonej dachówki i werandę, której nie widać było z ulicy. Przed nim był bardzo zadbany przez ojca trawnik i stworzone przez matkę klombiki, a także żwirowy podjazd do garażu znajdującego się od strony ulicy.
       Łukasz zagwizdał z podziwem.
        - Robi wrażenie - stwierdził.
       Alicja speszyła się. Lubiła swój dom, ale nie dlatego, żeby się nim chwalić. To był po prostu dom. Nic godnego podziwu ani też zazdrości. Tylko dom.
        - Dzięki. Eee… Może wejdziesz?
        - Nie, dzięki. Lepiej nie. Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że sprowadzasz chłopaka do domu. - Uśmiechnął się psotnie, a jego oczy błysnęły zawadiacko. - Lepiej już pójdę. No cóż, pozostaje mieć nadzieję, że będziemy mieć jeszcze okazję porozmawiać - dodał na odchodne.
        - Tak, też mam taką nadzieję - odparła.
        - Zadzwoń, jak się zdecydujesz, okay?
       Powoli kiwnęła głową. Chłopak odwrócił się i odszedł w kierunku, z którego przyszli. Zwykle praktycznie myśląca Alicja, - która miała tendencje do zadawania dziwnych pytań, które nachodziły ją zawsze i wszędzie, - zastanowiła się, ile drogi nadłożył, odprowadzając ją. Może mieszkał całkiem w przeciwnej stronie miasta albo tuż obok szkoły. Nawet na myśl nie przyszło jej, żeby go o to zapytać. Głupia, wyrzuciła sobie. Głupia egoistka.
        - Alicja?
        - Tak, mamo, to ja - potwierdziła dziewczyna, zdejmując płaszcz i wieszając go w przedpokoju. Siadła na niskiej szafeczce na buty i zaczęła rozsznurowywać glany.
        - Dlaczego tak późno? - zapytała Maria Ossowska z kuchni. - Powinnaś być pół godziny temu. Zaczynałam się martwić.
       Alicja z uwagą przyjrzała się swoim butom. Od zawsze miała z matka dobry kontakt i mogła jej powiedzieć wszystko. Mówiła jej wszystko. Dlatego trudno jej było ją teraz oszukiwać.
        - Eee… Spotkałam znajomego ze szkoły i nieco zboczyliśmy z trasy.
        - Znajomego?
        - Tak. Chodzi teraz do klasy z Dominiką Mickiewicz - tłumaczyła dziewczyna. - Ma swój zespół muzyczny i szuka dobrego głosu. Pytał, czy ja o tym nie myślałam, bo słyszał, że ładnie śpiewam.
       Na chwilę zapanowała cisza.
        - Ładnie śpiewasz? Ty w ogóle umiesz śpiewać? - autentycznie zdziwiła się matka.
        - No dzięki - sarknęła Alicja, wchodząc do kuchni. - Co na obiad?
       Rodzicielka właśnie kroiła kapustę pekińską. Dziewczyna zajrzała przez jej ramię na kuchenkę gazową, gdzie smażyły się kotlety i gotowały ziemniaki. Zdrowe żywienie á la Ossowscy.
        - Jeszcze pięć minut - powiedziała Maria.
        - Mhm. To ja idę do siebie.
       Pokój Alicji znajdował się na piętrze, tuż obok łazienki. Było to małe, przytulne gniazdko prawie w całości stworzone przez nią. Zielone ściany pokryte były czarnymi motywami kwiatowymi, a meble wykonane były z hebanu. Nie było ich wiele - tylko rogowa szafa, mała komódka, dwie wiszące półeczki, regał i biurko. Stało tam jeszcze łóżko, duża zielona kanapa i krzesło do komputera, antyk z posagu prababki (będzie miało koło stu lat). Zwykle panował tu niejaki bałagan, bo dziewczyna zazwyczaj nie miała czasu, aby odkładać wszystko na miejsce. Poza tym nie miała żadnego problemu ze znalezieniem czegokolwiek w całym nieładzie. Między Bogiem a prawdą Alicja była prawie pedantką - nawet bałagan w jej pokoju miał swój porządek. Rzadko sprzątała, bo wiedziała jak to będzie wyglądać - zajmie jej kilka godzin, bo będzie musiała wszystko dokładnie na miejsce odłożyć, poskładać, posortować, ułożyć alfabetycznie czy też tematycznie. Z tego powodu wolała nie sprzątać wcale, a raz na jakiś czas zrobić gruntowny remanent i zająć się bałaganem raz a dobrze.
       Alicja bardzo lubiła swój pokój. Stanowił jej mały azyl, w którym ukrywała się, gdy była smutna, zła, czy po prostu miała wszystkiego dość. Wtedy zamykała drzwi na klucz, wkładała do wieży swoją ulubioną płytę, siadała na łóżku i przemieszczała się do swojego świata marzeń i urojeń, gdzie to ona, Alicja, była najładniejsza, najmądrzejsza, najpopularniejsza. Przenosiła się do świata, o którym nie wiedział nikt oprócz niej.
       Teraz rzuciła swoją torbę na łóżko i siadła do komputera. Włączyła Internet i zaczęła swój codzienny rytuał przeglądania stron. Jednak nie mogła się skupić, nie wiedziała, czego się złapać, od czego zacząć. Nie miała pojęcia, o czym jeszcze zapomniała, ominęła. Westchnęła i zamknęła laptop. Wstała od biurka i podeszła do cienkiego słupka połączonego z szafą. Stały na nim rzędy płyt. Alicja przejrzała je w skupieniu i wybrała jedną. Włączyła wieżę. Popłynęła muzyka Evanescence. To zawsze ją uspokajało. Dziewczyna wzięła z komody porcelanową lalkę, którą dostała wieki temu od babci i mocno przytuliła się do niej.

I'm so tired of being here
Suppressed by all of my childish fears
And if you have to leave
I wish that you would just leave
Because your presence still lingers here
And it won't leave me alone … *

       Czuła, że powinna coś zrobić, jakiś ruch. Nie mogła całe życie ukrywać się w cieniu innych. Dużo mówić, śmiać się, być radosną, żywą, towarzyską, nawet jeśli to wszystko było fałszywe, na pokaz. Bo taka była. Mówiła wiele, ale nigdy nie to, co tak naprawdę czuła i myślała. Mówiła, żeby być akceptowaną i pokrywała swoją gadatliwością wszystko. A gdy trzeba było coś zrobić, usuwała się na bok i pozwalała innym decydować za siebie. Jedyną osobą, której potrafiła się postawić, była jej matka - toczyła z nią nieustanne boje o ubrania i styl życia. A inni mogli nią bez problemu manipulować. Pozwalała im na to, bo nie wiedziała innego wyjścia. Miała za słaby charakter. Była marionetką.
       Łukasz uświadomił jej, że najwyższa pora to zmienić.
       Jej komórka cicho zawiadomiła ją, że nadszedł SMS. Podświadomie wiedziała od kogo. Jutro o 13 próba w MDK. Przyjdź jeśli chcesz, odczytała. Zamknęła oczy i mocniej przytuliła się do ciemnych loków lalki.
       Czy chciała? Alicja była osobą nerwową i trochę przewrażliwioną na swoim punkcie. Myśl, że musiałaby wyjść na scenę, gdzie patrzyłoby się na nią kilka osób, przerażała ją do tego stopnia, że dostawała histerii. A mowa o dziesiątkach czy setkach! Nigdy nie brała udziału w żadnych szkolnych przedstawieniach ani też nie była zbyt aktywna na rzecz szkoły. Wolała pracować w cieniu. Dlatego nigdy nie pomyślała o zespole. Sama myśl napawała ją przerażeniem. Ale…
       Może nie będzie tak źle?

These wounds won't seem to heal
This pain is just too real
There's just too much that time cannot erase…

       Tego nie wiedziała. Westchnęła ciężko. Przyjdę, odpisała, a palce jej drżały. Nie była zbyt pewna tego, co robiła, wahała się. Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Cieszę się, naprawdę. Będziemy czekać z niecierpliwością. Tia, pomyślała dziewczyna. Czeka na mnie czterech czy pięciu napalonych punków. Rozsadza mnie entuzjazm. Ale musiała przyznać się do tego, że Łukasz był sympatyczny, miły i wcale nie napalony. Polubiła go.
       To chore. Gdyby ktoś znał ją tak naprawdę, mógłby się przerazić. To nie była ta Alicja, którą znali wszyscy w szkole. Prawdziwa Alicja była małym, pełnym obaw stworzonkiem, które kuliło się w kącie i kwiliło. Może gdyby nauczyła się przegrywać…

In my field of paper flowers
And candy clouds of lullaby
I lie inside myself for hours
And watch my purple sky fly over me… **

        - Alicja! Obiad!
        - Idę mamo! - odkrzyknęła.
       Odłożyła lalkę na miejsce z należytą jej czcią, wyłączyła wieżę i spojrzała na milczący już telefon. Zastanawiała się, czy nie będzie tego żałować. Ale przecież nie każą jej jeździć z nimi na jakieś koncerty, no nie? Ale była głupia. Pośpiewa sobie trochę z nimi, rozerwie się, nabierze pewności siebie. A potem się zobaczy.
        - Alis, musisz zaryzykować - powiedziała do siebie. - Bez ryzyka nie ma zabawy, a ty jesteś stanowczo zbyt drętwa. A nóż widelec ci się spodoba.
       Przecież ty wybredna jucha jesteś, Alicjo Ossowska, odpowiedział nadęty głos w jej głowie - normalnie jak w książkach i głupich filmach. Na pewno ci się nie spodoba. Zobaczysz.
        - Zamknij się - syknęła.
       Wyszła z pokoju i cicho zamknęła drzwi. To musi się udać. Albo nigdy już nie da rady się wyrwać z tego zamkniętego kręgu swoich własnych marzeń, urojeń i zawiedzionych nadziei. Czas zacząć je spełniać, a nie tylko czekać i opłakiwać w osamotnieniu. Ludziom się udało, dlaczego jej ma się nie udać.
       Jeśli Łukasz miał rację, jej głos mógł otworzyć jej drogę do kariery. Albo chociaż nieco pomóc. Czas się obudzić, Śpiąca Królewno. Domek krasnoludków to nie cały świat, Królewno Śnieżko. Nadchodzi wiosna, Królowo Śniegu. Musisz wyjść zza pieca, Kopciuszku. Każda wieża ma schody i wyjście, Roszpunko.
       Życie to nie bajka. Tutaj nie ma dobrej wróżki. Czas brać sprawy w swoje ręce, walczyć, zwyciężać. Inaczej straci się najważniejszą szansę.

       Lecz gdyby Alicja wiedziała, że nie wszystko można przewidzieć…

  

_______________

* Niepokonani Perfect
** My Immortal Evanescence
*** Imaginary Evanescence

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Raion