Kolejna odsłona "Pokuty serca". Bardzo podoba mi się jej forma.
Pokuta serca
STRONA PIERWSZA
Klinika w Nibylandii nie była podobna do innych klinik. A może była, tylko ja trafiałam po prostu na te nie podobne do niej? Mówiliśmy o niej Klinika w Nibylandii, bo tak było łatwiej. "Gdzie byłeś?" "W Nibylandii." "Co? Poważnie pytam." "A ja poważnie odpowiadam. Byłem w Nibylandii." "A gdzie to jest?" "No wiesz... Nie łatwo się tam dostać." "Czemu?" "Za stary jesteś." "Z tobą to też..." Ale to tak co najwyżej raz w miesiącu, kiedy trzeba było pojawić się na zaliczenie.
Były tam dwa obozy: Cierpiący i Stuknięci. Dzielono nas tylko czasami, a zwykle wszystko się mieszało. Stukniętym brak było piątej klepki. Gadali do siebie albo nie gadali wcale. Najgorsi byli ci, których napadało czasem COŚ. Wtedy wrzeszczeli i rzucali się na glebę. Byli jeszcze ci, co płakali po nocach i ci, co nieustannie się śmiali. W tych rzucało się poduszkami. Cierpiący byli do zniesienia. Większość była spokojna. Ci dzielili się na wiele grup. W zależności od CIERPIENIA. Ale byli też do zniesienia. Prawie normalni.
- Co tu szukasz, kochanie?
- Czy ma pani lustro? Dlaczego tu nigdzie nie ma luster?
- Zaraz jakieś się znajdzie. Poczekaj tu chwilkę, skarbie.
To właśnie przez to lustro nazywano mnie Królową Śniegu. I nie tylko przez to. Bardzo lubiłam zbierać rozbite kawałki luster i kaleczyć sobie palce. Mimo to należałam do Cierpiących.
- Proszę, kochanie. Ty odnieś je z powrotem.
Baba Jaga miała słodki głos i paskudną aparycję. Straszyła dzieci krzywym zgryzem. Podobno zjadła biedną, pulchną Małgosię. Biedna Małgosia. Baba Jaga była stara, pomarszczona i zgarbiona. Nosiła paskudny fartuch w kwiaty. Latała na szczotce z wyliniałym włosiem. I nie miała chatki z piernika. Była głodna i zjadła Małgosię.
Ja byłam Królową Śniegu. Miałam bladą twarz i czarne oczy. Włosy pomalowane na grafitową czerń. Czarne paznokcie i czerwone usta. Lubiłam czerwoną szminkę. Moje serce było z lodu.
Znaczy nie pikało jak trzeba.
W Nibylandii dzielono nas na Stałych i Przejezdnych. Stali mieli swoje zasady, a z Przejezdnymi nikt się nie liczył. Należałam do Stałych. Mówiono na mnie Królowa Śniegu. Miałam czarne oczy, czerwone usta i bladą twarz.
A moje serce nie pikało jak trzeba.
STRONA DRUGA
Anioł Andersena lubił warczeć na innych. Żabi Książę miał z nim naprawdę ciężko w jednej sypialni. Anioł nienawidził całego świata, a już szczególnie bajek. Rzygał Andersenem. Nie zabierał dobrych dzieci do nieba. I dobrze, bo pewnie nie rozróżniłby ich od złych.
Anioł Andersena miał białaczkę. Nienawidził zdrowych. Nienawidził Stukniętych, bo Stuknięty może żyć. Anioł Andersena nigdy nie wierzył, że wyzdrowieje. Tak jak nigdy nie kochał i nie wierzył w Boga. I Anioły.
- Dlaczego to czytasz?
- Lubię.
- Biblię? Bo to fantastyka?
- Dlaczego uważasz, że to fantastyka?
- Bo każde kłamstwo jest bajką.
- Dlaczego uważasz, że to kłamstwo?
Milczał. Uważał to za oczywiste. Anioł Andersena nigdy nie mówił tego, co oczywiste. Szkoda słów. On nigdy nie marnował słów.
Uparcie i na przekór czytałam Biblię. Przy nim. Przyglądał mi się zza długich rzęs. Spod przymkniętych powiek. Był ładnym chłopcem. Czarnowłosym, zielonookim. Miał ładne dłonie i białą skórę. Anioł Andersena często korzystał z tych darów. Dopóki nie odkrył, że jest chory. Wtedy znienawidził cały świat. Mnie też nienawidził.
Lubiłam go. Może też trochę nienawidziłam. Może bardzo. Z całej siły. Rano nienawidziłam go ze wszystkich sił. Wieczorem nawet go lubiłam. Przychodził do mnie i patrzył. Wieczorem. Siedział na przeciw. Patrzył, jak czeszę włosy. Nie wiele z nas w Klinice miało włosy. Anioł je miał. Chemia na niego nie działała. Raz je dotknęłam. Były sztywne i nieprzyjemne. Ich też nienawidził.
- Czy On istnieje?
- Kto? Bóg? Oczywiście.
- Skąd wiesz? Jesteś pewna? A jeśli Go nie ma?
- Znasz zakład Pascala? Jeśli Bóg istnieje, zyskujesz niebo. Jeśli go nie ma, nic nie tracisz. Zdrowa kalkulacja.
- Zostaje jeszcze wolność.
- Jeśli w twoim mniemaniu wolność to brak wiary, to ja jej nie chcę.
Wzruszył ramionami. Spojrzał w okno. Potem wstał i wyszedł. Anioł Andersena zawsze wychodził.
STRONA TRZECIA
Obchód. Nuda i ospałość. Królewna Śnieżka dwa dni była w domu. Leżałam, patrząc w sufit. Zapadałam w sen. Myślałam, że wolałabym mieć białaczkę. Wrodzona wada serca to nuda. I prawie bezbolesna. Chciałabym, żeby Calineczka miała wadę serca. Była taka słodka. Wzięłabym jej raka.
- Jak się czujesz?
- Jak zwykle.
- Serce nie pobolewa?
- Nie.
- Nie masz problemów z oddychaniem?
- Nie.
- Nie cierpną ci ręce, nogi?
- Nie.
- Czyli wszystko dobrze?
- Tak.
Piotruś Pan zanotował wszystko w swoim kajecie. Tak naprawdę wcale nie przypominał Piotrusia Pana. Był gruby i miał siwe włosy. I zmarszczki. Ale był szefem. Szefem Nibylandii.
Zasnęłam. Słyszałam zgrzytanie skrzypiec. Ktoś fałszował. Zobaczyłam Śpiącą Królewnę. Wrzeszczała. Że chce grać. Nienawidziłam jej. Pragnęłam zabrać jej skrzypce. Zamiast tego obudziłam się.
Na łóżku Śnieżki siedział Anioł Andersena. Z gitarą. Na szczęście akurat on u miał grać. Brzdąkał cicho. Patrzył na mnie i przesuwał palcami po strunach.
- Co ci się śniło?
- Nic.
- To czemu wrzeszczałaś: Oddaj te cholerne skrzypce!?
- Nie twój interes.
Była dziesiąta rano. Nienawidziłam go z całej siły. Wnerwiały mnie jego dłonie. Palce poruszające struny.
Wzruszył ramionami. Spóźniony gest. Przestał grać i oparł głowę o gitarę. Miał zamyślone oczy. W tej chwili najbardziej przypominał Anioła. Może Andersena, a może nie. Został. Znów zasnęłam.
STRONA CZWARTA
W Mikołajki poznałam Oskara. Przyjechali rodzice. Przywieźli mi słodycze, nowe ubrania i książki. Mama nauczyła się kupować mi czarne rzeczy. Chyba miała ochotę płakać.
- Co to jest?
- Oskar i pani Róża. Sądziłam, że może ci się spodobać.
- Ja nie mam raka, mamo.
- Wiem...
Próbowałam się uśmiechnąć. Chyba mi się nie udało. Rodzice wyszli szybko. Musieli jeszcze zajść do Piotrusia Pana. Młodsza siostra udawała, że jej nie ma. Ja udawałam, że to prawda. W tej rodzinie wszyscy coś udawali.
Zagrzebałam Oskara w ciuchach. Słyszałam o nim i unikałam go. Tu zamiast Oskara miałam Anioła Andersena, Calineczkę, Kopciuszka, Królewnę Śnieżkę. Żeby tylko.
Anioł Andersena nie pojawił się. Miał chemię.
Siedziałam sama, patrzyłam w sufit. Potem oglądałam ściany. Pomalowane były na delikatną zieleń. Narysowano na nich kolorowe kwiaty. Nad drzwiami był rysunek Kubusia Puchatka. Wszystkie pokoje w Klinice były nudne. Jak flaki z olejem. Postanowiłam poczytać. Nie wiem, czemu wzięłam Oskara i panią Różę.
Czytanie zajęło mi godzinę. Setki razy przerywałam. Denerwowałam się. Potem płakałam. Tak naprawdę to rzadko płakałam. Ostatnim razem w przedszkolu. Zresztą nie miałam powodu. A teraz płakałam bez powodu. Zasnęłam. Obudziłam się i przeze raz.
Macocha Śnieżki przyniosła mi leki. Spojrzała na książkę, zacmokała. Chciała coś powiedzieć, ale tylko zacięła usta. Była za ładna i zbyt niemiła. Powinna pracować z dorosłymi. Tutaj została Macochą Śnieżki.
Znów zostałam sama. Myślałam nad Oskarem. Porównywałam go do innych. Był w wieku Calineczki. Ale z tymi swoimi stwierdzeniami bardziej przypominał Anioła Andersena.
Schowałam książkę głęboko przed jego osobą. Anioł Andersena był bardzo drażliwy na punkcie swojej choroby. Słowo rak było dla niego rodzajem swoistego tabu. Zachowywał się jak siedmiolatek. Miał prawie dziesięć lat więcej.
Anioł był prawie najstarszy w Klinice i najdłużej z nas wszystkich był zdrowy. A raczej był przekonany, że jest zdrowy. Chyba przez to najgorzej znosił chorobę. Czasem było mi go szkoda. A może częściej niż czasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz