Przechodzę ostatnio chyba jakąś deprechę, bo z przyjemnością piszę smutne historie o chorych dzieciach. Albo o sierocińcach. To ma jednak w sobie niezaprzeczalny urok.
Pokuta serca
STRONA PIĄTA
Królewna Śnieżka wróciła następnego ranka. Była szczęśliwa. Przez jeden dzień. Potem dostała się w szpony Anioła Andersena. I wszystko wróciło do normy.
Lubiłam Śnieżkę. Miała jeszcze bielszą skórę i nosiła chustkę. Jak większość tutaj. Miała też ładne oczy. Niebieskie.
- Nie przejmuj się nim.
- Nie przejmuję. Dziś go lubisz?
- Która jest?
- Czternasta.
- Jeszcze nie.
Królewna Śnieżka mało mówiła, ale dużo się śmiała. Wtedy jej oczy robiły się bardziej niebieskie. Jak niebo.
Z obawą pokazałam jej Oskara. Była ciekawa. Czytałam jej. Dużo rozmawiałyśmy. Pytała mnie o Anioła. Wszyscy w Klinice myśleli, że byliśmy razem. Prócz nas. Związek z Aniołem Andersena był dla mnie czymś niemożliwym. Abstrakcja. To byłoby dziwne.
Potem przynieśli nam leki. Po nich nie miałyśmy wyboru. Zasnęłyśmy. Obudził mnie dźwięk gitary. Na parapecie siedział Anioł Andersena. Królewna Śnieżka przyglądała się mu swoimi wielkimi oczami. Jakby widziała go po raz pierwszy.
Było po osiemnastej. Nawet go lubiłam.
Nie rozmawialiśmy. Anioł Andersena mało mówił. Prawie wcale. Królewna Śnieżka jedynie odpowiadała na pytania. Ja byłam zmęczona. Nie zadawałam pytań. Milczeliśmy. Anioł cicho brzdąkał na gitarze. Lubił to. Jedyne co lubił to swoją gitarę. Była zwykła, brązowa. Kiedyś słyszałam, jak narzekał. W domu miał elektryczną. W Klinice nie pozwoliliby mu grać.
Anioł Andersena był ogólnie muzykalny. Czasem chodziliśmy do salonu. Wieczorem. Stało tam stare pianino. Próbował nauczyć mnie grać. Byłam kiepskim uczniem. Anioł pięknie grał. Pewnie umiał też śpiewać. Nigdy tego nie robił.
- Chcesz kołysankę.
- Jeszcze wcześnie.
- Co za różnica?
- To zagraj.
Zawsze ignorował Śnieżkę. Ona spoglądała na niego, jakby był cieniem. Kimś niematerialnym. Dla mnie był zbyt ludzki. Zbyt złośliwy i zgorzkniały. Nawet Upadły Anioł byłby mniej ludzki od niego. Cielesność emanowała od niego. Nienawiść. Pożądanie. Ale nie miłość. Anioły podobno nie wiedzą, jak to jest kochać.
On nie wiedział.
STRONA SZÓSTA
Wbrew pozorom życie w Klinice nie było aż tak kolorowe. Musieliśmy się uczyć. Część z nas kiedyś opuszczała to miejsce o własnych siłach. Wracała do rzeczywistości. Dlatego nie mogliśmy mieć braków w edukacji. Prócz pojawiania się w normalnej szkole na zaliczenia - ale to tylko niektórzy - były jeszcze lekcje w Klinice. Ja rezydowałam tu prawie na stałe, przeszło od sześciu lat. Tak naprawdę to nie wiedziałam co to zwykła szkoła. Ale byłam dobra.
Widać problemy z sercem to nie powód, żeby mieć problemy z głową.
Calineczka miała dziewięć lat. Chorowała na raka kości. Do Kliniki trafiła dwa lata temu i już została. Szybko wykryto u niej tego raka, ale jakoś nie mogli go zwalczyć. Calineczka była małym, chudym stworzeniem. Nosiła chustkę. Jej oczy były czekoladowe. Często się uśmiechała. Czasem pomagałam jej w lekcjach.
- Co to jest współżycie?
- Eee... W jakim kontekście?
- Co? Co to jest kontekst? Żabi król uczył się o współżyciu między krabem a czymś tam.
- To znaczy, że żyją razem i sobie pomagają.
Anioł Andersena siedział na parapecie i próbował nie chichotać. Nie szło mu. Calineczka miała bardzo poważną minę. Ale wolałabym nie edukować ją z dziedziny: skąd się biorą dzieci. Po pierwsze miała dziewięć lat. A po drugie nie byłam jej matką.
Oskar w tym wieku myślał, że w ciążę można zajść od całowania z języczkiem. W takim razie mielibyśmy z Aniołem niezłą trzódkę.
Anioł Andersena obiecał mi wieczorem lekcje gry. Spóźniłam się. Wpadłam do salonu. Grał walc Mandelsona. Trochę niestosowny do sytuacji. Gdy przestał grać, odwrócił się do mnie. Jego oczy się śmiały. Jak nigdy.
- Przyznaj, miałaś cykora.
- Kiedy?
- Dobrze wiesz. Co byś jej powiedziała?
- Małej? Że nie wiem, o co jej chodzi.
Śmiał się. W sumie to było śmieszne. Uczył mnie Chopina. Coś o trudnym tytule. Byłam kiepska. Fatalna. Nie mam pojęcia, jak on to znosił. To była tortura nawet dla mnie. A on uparcie powtarzał nuty. I: Jeszcze raz. Jeszcze raz. Jeszcze raz. Jeszcze raz. Ciągle. Nieustannie. Prowadził moje dłonie po klawiaturze pianina. Naprawdę byłam fatalna. Lubiłam pisać. Układać opowiadania. Miałam wyobraźnię. Bóg poskąpił mi talentu muzycznego. Widać nie można mieć wszystkiego.
Jeszcze raz.
Gdyby od całowanie z języczkiem zachodziło się w ciążę, tego wieczoru zaszłabym w nią wiele razy. A potem pomyślałam: W cholerę z Oskarem i Peggy Blue. I dalej się całowaliśmy.
STRONA SIÓDMA
Posiadanie chorego serca było szczerze męczące. Nie można się przemęczać. Nie można się denerwować. Nie można się podniecać. Kiedy ktoś, kto kiedykolwiek miał szesnaście lat, wiedział, że w tym wieku to niemożliwe. Lubiłam się denerwować. Lubiłam się ekscytować. Lubiłam gwałtowne skoki ciśnienia i adrenaliny.
Po tygodniu mój egzemplarz Oskara był zmęczony. Rozjeżdżał się. Za oknem śnieg. Mnie nic nie wolno. Oskar musiał wciąż na nowo przeżywać swoje ostatnie dni. Patrzyłam jak Królewna śnieżka, Kopciuszek i Calineczka lepią bałwana. Przez okno. Byłam zła. Wściekła. Nienawidziłam ich. Było mi smutno.
Przyszedł do mnie Anioł Andersena. Usiadł obok mnie na parapecie. Akurat go nienawidziłam. Było mi wszystko jedno. Bardzo chciałam wyjść na zewnątrz i się zmęczyć. Nie mogłam. On mógł, a nie chciał. To niesprawiedliwe.
Cisza między nami była naturalna. Ale boląca. Może on tak mógł siedzieć i nic nie mówić, ale ja nie.
- Dlaczego nie wyjdziesz do nich?
- Nie lubię zimy.
- Tiaa. Jest coś, co lubisz?
- Nie.
Może on mógł tak siedzieć i nic nie myśleć. Ja nie.
Czasem zastanawiałam się, kto jest dziwny. Ja czy on. A może oboje? A może Królewna Śnieżka albo Calineczka? Potem dochodziłam do wniosku, że każdy z nas jest normalny na swój nienormalny sposób. Szczególnie Stuknięci. Czy ktoś mógł wiedzieć o tym więcej niż oni? Chora na schizofrenię Sierotka Marysia, anorektyczka Roszpunka czy Gerda bez Kaja z downem musiały to wiedzieć. Inaczej nie byłyby Stuknięte. Chyba ja też byłam nienormalna. Bo czy normalna osoba nazywałaby ludzi imionami postaci z bajek i baśni?
Normalni na swój nienormalny sposób.
Cały dzień spędziłam przy oknie. Aż do zmierzchu. Śnieg sypał. Mama Czerwonego Kapturka przyniosła obiad. Na parapet. Mnie i Aniołowi. Mama Kapturka była sympatyczna. I roztargniona. W końcu posłała córkę do lasu, w którym grasował zły wilk. Miała jasne włosy, zielono-szare oczy i lubiła czerwony. Miała czerwone paznokcie. I czerwone usta. I szpilki. Krwistoczerwone szpilki.
Po całym dniu na dworze Królewna Śnieżka wróciła zziajana. Z różowymi policzkami. I z roześmianymi oczami. Starałam się nie popsuć jej humoru. Chyba mi się nie udało.
Anioł Andersena znikł, nim Śnieżka wróciła. Sama nie wiem kiedy.
STRONA ÓSMA
Zbliżały się święta. Pojawiły się choinki. Żywe. Wszyscy je ubieraliśmy. Prócz Anioła Andersena, który stał z boku. Pił kawę oparty o ścianę. Milczał. Zdaje się, że świąt też nie lubił. Z głośników cicho płynęły kolędy. Anioł zakładał wielkie słuchawki i udawał, że go nie ma. Chyba na pewno nie lubił świąt.
Cała Klinika wyglądała świątecznie. Była nawet jemioła. Zakazano nam całować się pod nią. Jakby ktoś zwracał na to uwagę. Anioł klął, prychał i mamrotał pod nosem. Podobno nie chciał wracać do domu na święta. Jego mama płakała, gdy wychodziła z Kliniki. Anioł Andersena był niereformowany. I nieznośny.
Nawaliło więcej śniegu. Pozwolono mi wyjść na trochę. Na godzinę. Zmęczyłam się. Potem bolało mnie serce. Piotruś Pan kręcił głową i dawał mi leki. A ja byłam szczęśliwa. Nawet miła dla otoczenia.
Święta. To słowo poprawiało mi humor.
Ja też nie wracałam do domu. Rodzice i siostra lecieli do Hiszpanii. Do ciotki. Tam nie było tyle śniegu. I żywych choinek. I w ogóle typowych świąt. To nie pierwsze moje święta w Klinice.
Ja też byłam niereformowana.
Anioł dał się uprosić. A raczej przebłagać. Jak zwykle szło mi kiepsko. Może miałam złego nauczyciela? Anioł nieustannie mnie rozpraszał. Jak w takich warunkach uczyć się grać kolędy?! Jemu to nie przeszkadzało.
Bo oboje byliśmy niereformowani.
Zbliżały się święta. Było je widać. Słychać. Było je czuć. Zapach świerku i świecy. Śnieg. Choinki. Śnieżka narysowała ogromny plakat z Mikołajem na saniach. Miała talent do rysowania.
Odwiedziła mnie babcia i kuzyn z żoną. Zaczynały się pochody. Odwiedziny. Jak zwykle przed świętami. Anioł Andersena stękał i marudził. Przed świętami bardziej nienawidził świąt niż w ich czasie. Nienawidził odwiedzin. Ale dzięki temu mieliśmy góry słodyczy. Dosłownie.
Prezenty. Przyjemna rzecz. Trochę radości. Calineczka biegała w czerwonej sukience. Śnieżka wiązała śnieżnobiałą chustkę. Żabi Książę chwalił się nową komórką. A to dopiero początek. To jeszcze nie święta.
Tylko Anioł chodził smutny. Miał tylko matkę i starszą siostrę. A raczej tylko oni go odwiedzali. Ale nie dlatego był smutny.
Mieszkańcy Kliniki w Nibylandii nie mieli zdrowych przyjaciół. Mieli tylko siebie. Inne chore dzieci.
Dlatego Anioł Andersena był smutny. Chciał mieć zdrowych przyjaciół. Ale nikt go nie odwiedzał. Prócz matki i starszej siostry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz