poniedziałek, 10 grudnia 2012

Opowiadanie dwunaste

        To opowiadanie zostało napisane na jednego takiego bloga grupowego. Anioły, demony i ludzie. Mnie oczywiście zawsze interesowała mroczna strona. Ma w sobie coś fascynującego, ciekawego... Coś, co mnie przyciąga. Opowiadanie nie najwyższych lotów, ale chyba da się przełknąć. Zamieszczam tutaj, bo blog padł, a trochę szkoda, żeby się zmarnowało gdzieś w odmętach mojego komputera.



Stworzona, aby służyć


Rzym, rok 1004
       Bolało. Kto by pomyślał, że stwarzanie boli? Możliwe, że Anioły miały lepiej, że ich Stwórca oszczędził im cierpienia. Mimo to nie pragnęła zostać jednym z jego posłańców, choć po Źródle nie należało spodziewać litości czy miłosierdzia. Przecież byliśmy tylko jego sługami, a ona się nie liczyła, bo była tylko zwykłym, podrzędnym demonem. Tak naprawę, to nawet nie widziała swojego stwórcy. Obudziła się w otoczeniu demonów wyższego rzędu i z miejsca dostała robotę swojego poprzednika. Jednak ona czuła, że jest tam, gdzie być powinna.
        Choć prawdziwe cierpienie dawno już znikło, w jej pamięci zostało jeszcze jego bardzo wyraźne wspomnienie, które samo w sobie było równie bolesne. Ale to nie czas na wspominanie przy herbatce i ciasteczkach, skarciła siebie. Miała zadanie do wykonania.
        Rozejrzała się po ciasnej uliczce. Pusta, ciemna i brudna. O jej nogi otarł się wyrośnięty szczur. I dziwić się, że gatunek zamieszkujący Ziemię cechował się tak wielką umieralnością. Brud i głód. Nawet szczury były tłuściejsze od przeciętnego człowieka. Gdzie ja jestem? Wolałaby już być w podziemiu, choć nie było to radosne miejsce. Ale ludzie byli gorszą rasą, brudną i niewychowaną, miała tego świadomość, nawet jako młody, niedoświadczony demon. Do tego ledwo stworzony. Gatunek homo sapiens tylko z pozoru był mądrzejszy od innych zwierząt. Naprawdę ludzie niebardzo różnili się od tego, co jedli. Tak samo krwiożerczy, bezmyślni, brudni i zawszeni. Tak samo głupi.
        Dlaczego jestem tu sama?! Czy nie został mi przydzielony do pomocy inny, starszy demon? Zrobię krzywdę Ashowi. Zostawił mnie tu, na pastwę tych… tych… robaków. Na pastwę ludzi, w tej okropnej mieścinie.
        Otuliła się szczelniej płaszczem. Niby demon, ale niektóre rzeczy odbierała zupełnie jak zwyczajny śmiertelnik. Na przykład to, że było zimno, potwornie zimno. W Podziemiu nie spotkała się jeszcze z zimnem. Nie licząc kilku demonów wyższego rzędu, tak naprawdę było tam całkiem przyjemnie. Jednak ona była tylko wysłannikiem i przydzielono jej pierwsze zadanie. Została stworzona na miejsce poprzedniego jako posłaniec Źródła i specjalistka od brudnej roboty. Miała nadzieję, że przynajmniej jej nie dorwą Archaniołowie. Chociaż, wolałaby już zginąć z ręki tych skrzydlatych pokrak, niż zostać skazana na wieczne potępienie przez Jego Wysokość Źródło. Zginąć z ręki Pana Zła, to dopiero kara. Westchnęła ciężko i po raz kolejny rozejrzawszy się po ciemnej uliczce, ruszyła przed siebie, trzymając się blisko ścian budynków.
        Ześlijcie mnie do Tartaru, do wszystkich diabłów, ale uwierzcie, nie ma gorszej roboty, niż trzy dni po stworzeniu, zostać wysłanym na Ziemię.

Londyn, rok 2010
        Gdzieś tu musi to być… Usłyszała za sobą przeciągłe gwizdnięcie, a potem kilku mężczyzn zarechotało. Młoda kobieta kręcąca się nocą po slumsach, ładny obrazek. Przeklęła w myślach swoją głupotę. Tuż obok otworzył się drzwi i na ulicę wytoczyło się dwóch oprychów. Do jej nozdrzy dotarł odór alkoholu, brudu i stęchlizny. Ludzie niewiele zmienili się przez ostatnie tysiąclecie. Ewolucja wsteczna. XXI wiek, a oni nadal się nie myją. Nawet demony zachowywały podstawowe zasady higieny, ale tu, na Ziemi, owe zwyczaje czasami wydawały się całkiem nieznane.
        Westchnąwszy, ominęła szerokim łukiem cuchnącą kupę szmat i włosów. Lower Clapton dwadzieścia trzy, to był mój cel. Tylko jak znaleźć ten budynek, skoro nigdzie nie ma numerów domów? To miejsce było paskudne, ale bywała w gorszych. Slumsy Londynu plasowały się na trzecim miejscu na jej prywatnej liście najokropniejszych miejsc na Ziemi.
        - Gdzie ten Riley się zaszył - sapnęła ze złości, unikając zderzenia z obdartym pijaczkiem. - Nie było już chyba gorszych miejsc w tym mieście.
        Nie miała czasu przeszukać po kolei każdy skrawek Londynu. Lista zadań specjalnych rosła w zastraszającym tempie, a ona nie mogłam pozwolić sobie na opóźnienia. Musiała jak najszybciej znaleźć zbiegłego demona. Niestety nie posiadała tak silnego daru jasnowidzenia jak Czerwona Wyrocznia. Widziała tylko kilka dni naprzód, a jej wizje nie były zbyt pewne, gdyż zależały od decyzji wszystkich w otoczeniu i zawsze mogły się zmienić. Ale za to miała idealny instynkt łowcy i postanowiła go wykorzystać. Miała nadzieję, że Riley nie dowiedział się o jej przybyciu i nie zmienił miejsca pobytu. Musiała działać bardzo szybko i bardzo ostrożnie.
        Miała na sobie długą, czarną pelerynę, bardzo podobną do tej, którą nosiła w czasie pierwszej misji. Ale z tamtej wkrótce zostały tylko skrawki materiału. Bezimienna nigdy nie przywiązywała wagi do wyglądu ani do ubioru. Była tylko i aż demonem, a zewnętrzna powłoka nie bardzo ją interesowała. Ale innych i owszem. W ludzkim świecie zwykle nazywała się Cornelia Redfern, choć rzadko używała ludzkiego nazwiska. Wyglądała na siedemnastoletnią buntowniczkę, miała długie czarne włosy, bladą cerę i czarne oczy, które zmieniały kolor. Była drobnej budowy, zwinna i szybka, trochę zadziorna. Jednak ona nigdy nie była buntowniczką. Wręcz przeciwnie, przez całe życie służyła.
        Posłaniec, kat, łowczyni i specjalistka od zadań nie do wykonania. Pięła się po drabinie w Podziemiu, dopóki nie zyskała szacunku innych demonów. Teraz była wystarczająco wysoko w hierarchii. Zapracowała na to. Przecież nie siedziała na tyłkach tak jak inne wysoko postawione demony. To ona narażała życie. Tak, w końcu Źródło ją docenił. Gdyby jeszcze tylko zyskała w oczach Czerwonej Wyroczni… Nie, skup się. Wykonasz zadanie i odhaczysz je z listy. Ale opóźnienia w końcu się pojawią, była tego pewna. Dlaczego Źródło nie mógł stworzyć jeszcze jednego posłańca? We dwoje wykonaliby zadania o wiele szybciej. Tak, ale ona od wieków była niezawodna. Nie bez przyczyny nosiła szlachetne imię Bezimiennej. Bez przeszłości, rodziny i prywatności. Cóż za wspaniała egzystencja.
        - Ech, kotek, nie myśl tyle, bo zostaniesz Archaniołem - mruknęła do siebie.
        Uśmiechnęła się kwaśno i weszła do kamienicy. Nawet w tych egipskich ciemnościach widziała dobrze jak kot. Wkrótce przekroczyła próg kamienicy, nie bawiąc się w pukanie i oczekiwanie na zaproszenie. Mina demona wskazywała, że się nie spodziewał. A powinien.
        - Z wyroku Źródła Wszelkiego Zła, skazuję ciebie, Riley’u Thornie, na śmierć z mojej ręki za zdradę Źródła i całej swojej rasy - wyrecytowała beznamiętnie. - Nie przeciągajmy tego. Przykro mi - powiedziała jeszcze, choć nie było to prawdą. Jej nigdy nie było przykro.
        Skierowała w jego stronę błyskawicę. Na wytartym dywanie został wypalony ślad. W jej rękach zmaterializował się stary zwój pergaminu. Następny przystanek - Los Angeles. Trzeba unicestwić Anioła, który zapragnął wedrzeć się w szeregi demonów. Niee, przed Bezimienną nic się nie ukryje. Może nie miała genialnego daru jasnowidzenia, ale zawsze wiedziała, jeśli kogo należy tym razem zabić i co zrobić, aby demony miały prostą drogę do władzy we wszechświecie. A że one nie potrafią tego wykorzystać, to już nie jej interes. Ona tu tylko sprzątała.

Człowiek dopiero wtedy jest szczęśliwy, gdy może służyć,
a nie wtedy, kiedy musi władać. 

Paryż, rok 2010
        Co ona widzi w tym Paryżu? Pełno ludzki, zgiełk niesamowity, wszystko się świeci, miga, błyszczy… Cóż takiego mała demonica zauważyła w tym mieście? Ach, tak, stolica mody. Moria uwielbiała falbaniaste fatałaszki. Zaś ona nie lubiła zbyt wielkich tłumów. Westchnęła. Cóż zrobić, taka praca. Posłaniec nie powinien narzekać. On ma wykonywać swoją pracę, a nie filozofować.
        Paryż, przeklęte miasto.

        Kap, kap, kap…
        Bezimienna tego właśnie nie lubiła w starych zamczyskach, chłodu i zbytniej wilgoci. Chyba Źródle nie do końca wyszła ta jej idealność. Westchnęła. Gdyby nie została stworzona jako demon niższego rzędu, może teraz nie czułaby wpływu klimatu, temperatury i warunków atmosferycznych. Ale niestety rangę zdobyła tylko dzięki swojej ambicji i hartowi ducha. Taak, nadal była demonem niższego rzędu, jak ci, których Czerwona Wyrocznia werbowała spośród ludzi.
        Kap. Zadrżała, gdy zimna kropla spadła jej za kołnierz. Zaklęła cicho i przesunęła się nieco. Uganianie się za zbuntowanymi demonami wbrew pozorom nie było jej ulubionym zajęciem. Jeśli w ogóle miała ulubione zajęcie. Wolała jednak poszukiwać konkretnych Aniołów do utylizacji. Nie, że miała coś przeciwko poleceniom i powierzonym jej zadaniom. Teoretycznie rzadko nad tym się zastanawiała. Ona tylko wykonywała rozkazy, a od myślenia byli inni. Problem w tym, że demony były trochę bardziej dzikie, zwykle się broniły i zaszywały w obrzydliwych, opuszczonych budynkach i rozpadających się ruinach. Na Anioły polowało się łatwiej. Miały mniejsze moce i uwielbiały wygodne, ludzkie domy.
        Usłyszała za sobą dźwięk, jakby ktoś wdepnął w kałużę. Ktoś niezgrabny i całkiem spory. Anioły poruszały się o wiele ciszej. No to dwie możliwości, człowiek albo niedoświadczony demon. Pierwszą z miejsca wykluczyła i cicho podeszła do wyrwy w murze. Nim ten ktoś się pojawi w zasięgu wzroku, ona już wtopi się w tło. Kolejne chlupnięcie. Musiał być na dolnym korytarzu. Na szczęście miała dobry słuch, więc dwa piętra nie sprawiały jej problemów. Wstrzymała oddech. Demon zbliżał się. Lukas Davies? Nie, wątpiła, żeby łowca dusz wychylił się ze swojej wieży. A jeśli nie on, to kto?
        W końcu wychwyciła kroki, cichsze niż chlupanie. Demon wyćwiczył je przez lata szpiegostwa, a mimo to nadal był niezgrabny. Odetchnęła z ulgą. Znana jej sylwetka minęła wyrwę w murze i przeszła dalej. Uśmiechnęła się kpiąco. Nic się nie nauczył. Cicho opuściła swoją kryjówkę i stanęła za demonem.
        - Buu! - mruknęła do jego ucha.
        Ash poskoczył gwałtownie i natychmiast się odwrócił. W jego szaro-brunatnych oczach gościł ten sam wyraz, który widziała u każdego demona, jakiego przyszło jej kiedykolwiek zabić. Szok i zwierzęce przerażenie. Ale jego nie miała w planach. Żadnych nadprogramowych dusz w Tartarze.
        W końcu łowca opanował się, a na jego usta wypłynął typowy jemu, złośliwy uśmieszek. Jak każdy demon niższego rzędu, który ma ambicje na podniesienie swojej rangi, nosił typowe dla demonów stroje, czarne lub szare, bez konkretnego kroju i wręcz prehistoryczne. Demoniczna moda nie zmieniała się od wieków, dlatego Bezimienna chcąc, nie chcąc, musiała przerzucić się na ludzkie ubrania. Ash miał też urodę, która klasyfikowała go do jego rasy i profesji. Ciemne włosy, śniada skóra i przebiegłe oczy oraz twarz znaczona bliznami. Ostatnio widzieli się w tysiąc osiemset czwartym, gdzieś na Półwyspie Iberyjskim i nie było to przyjacielskie spotkanie. Gdyby nie to, że jego dusza byłaby nadprogramowa, niechybnie siedziałby już w Tartarze. Ale posłaniec zawsze trzyma się zasad.
        - Cornelia Redfern, kopę lat. Miło cię znowu widzieć - pozdrowił ją fałszywie.
        Warknęła cicho. Co za paskudne, ludzkie imię. Swoją drogą było jedynym, którego używała od wieków. Jedynym w miarę możliwym. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby nazywać się Jessica albo Ashley. Zadrżała. Zwała się Cornelią Redfern, gdy wymagała tego konieczność. Tylko konieczność. A ten ohydny demon wiedział, że nie cierpiała wszystkiego co ludzkie. Ale czego spodziewać się po łowcy nagród? Oni nie mieli za grosz taktu i wrodzonego wyczucia. Ten nie należał do wyjątków. Ash był łowcą od kilku tysięcy lat. Dla nagrody zrobiłby wszystko, nawet wszedłby w drogę posłańcowi Źródła, który miał już do niego głęboką awersję z dawnych lat. Bezimienna doskonale pamiętała, jak tysiąc lat wstecz zostawił ją samą w Rzymie. Młodą, niedoświadczoną i prawie bezbronną. Przeklęty demon.
        - Czego tu szukasz? - zadała pytanie niezbyt uprzejmym tonem.
        - Za głowę Daviesa wyznaczono nagrodę - odparł, przyglądając się swoim paznokciom. Bezimienna pomyślała, że mógłby je wyczyścić. - Mam zamiar ją zdobyć - dodał.
        Uśmiechnęła się paskudnie. Nie, ona do tego nie dopuści. Może gdyby nie fakt, że otrzymała zlecenie od Czerwonej Wyroczni, oddałaby Ashowi łowcę dusz i nie musiała się o nic martwić. Ale to było zadanie specjalne.
        - Czyżby? - wycedziła. - Sądzę, że będę musiała ci w tym przeszkodzić. Tym bardziej, że ty nawet nie wiesz, gdzie on jest.
        Uśmieszek spłynął mu z twarzy. Tak, nie wiedział. Sądził, że ona mu powie. O nie, nie dziś. Za sprzeciwienie się woli posłańca trafia się na pierwsze miejsce Czarnej Listy, a cela w Tartarze sama się zwalnia.
        - Zejdź mi z drogi, Ash. Mam zadanie do wykonania. Chyba że chcesz zdobyć miejscówkę obok Daviesa. Mogę ci ją zapewnić - dodała złośliwie.
        Cofnął się o krok. Dzięki ci, Hermesie, pomyślała. Nie miała ochoty na walkę z jakimś łowcą nagród. Walka oznaczała opóźnienia, na które nie mogła sobie pozwolić. Bezimienna słynęła z trzymania się zasad. Każdy posłaniec, który kiedykolwiek został stworzony, miał ustanowione kilka podstawowych reguł, które ona przejęła i ulepszała przez całe tysiąclecie. Nigdy nie złamała żadnej z nich i teraz też nie miała zamiaru. Upewniając się, że Ash nie podąża za nią, skierowała się do wieży.
        - Witaj, Davies.
        Łowca dusz miał identyczną minę, co parę minut wcześniej łowca nagród, jego niedoszły zabójca. Dlatego demony nie powinny posiadać emocji, pomyślała. Nie odczuwałyby strachu i nie zaczynałby panikować w obliczu zagrożenia. Tak jak ona. Nigdy nie posiadała uczuć innych niż pogarda, nienawiść i wierność. Pogarda dla wszystkich, których musiała unicestwić, nienawiść do ludzi, którzy byli brudni i bezrozumni, wierność zasadom i Źródle Wszelkiego Zła.
        - Wiesz, po co przyszłam - zamruczała jak zdradzona kochanka. W pewnym sensie nią była. Jej kochankiem było Zło, a Davies je zdradził.
        - Nie! Nie pójdę do Tartaru! - wrzasnął demon.
        Westchnęła i pokręciła głową, jak matka nad upartym dzieckiem. Ciągle ten sam tekst. Nie do Tartaru! A gdzie indziej? Do Piekła? Przecież stamtąd wyszedł, przecież zdradził Piekło. Został tylko Tartar, miejsce wiecznego potępienia i cierpienia. Bezimienna zmaterializowała zwój.
        - Z wyroku Źródła Wszelkiego Zła i Czerwonej Wyroczni, skazuję ciebie, Lucasie Daviesie, łowco dusz, na unicestwienie z mojej ręki i wieczne potępienie w Tartarze, za dokonanie zdrady Najwyższego Zła - wyrecytowała po raz któryś tysięczny milionowy w swoim istnieniu. Zwinęła Czarną Listę. - Żegnam.
        Błyskawica i po sprawie. Całe szczęście łowca nagród nie zapragnął jednak wejść jej w drogę. O Hekate, bogini podziemia, mijają wieki, a demony się nie zmieniają. Po raz kolejny rozwinęła listę. Christian Smell, kolejny Anioł, skazany na Tartar za próbę przedostania się do Podziemia i szpiegostwo. Sprawa na tyle pilna, że nazwisko świeciło się na czerwono. Westchnęła. Jeszcze się nie otrzepała z anielskiego pyłu, a już musi unicestwić kolejnego. No nic, trzeba lecieć, terminy gonią. Nie możemy pozwolić sobie na opóźnienia. Zabraniał tego regulamin.
        Po pierwsze, nie można pozwolić sobie na opóźnienia. Trzymać się terminów albo będą problemy. Nikogo nie może ominąć kara.
        Po drugie, zawsze należy zachowywać wierność i posłuszeństwo Źródle Wszelkiego Zła i Czerwonej Wyroczni. Ich polecenia są priorytetami. Zdrada też nie wchodzi w grę.
        Po trzecie, żadnych nadprogramowych dusz w Tartarze. Tartar to więzienie jak każde inne, też może zabraknąć celi.
        Po czwarte, posłaniec nie powinien filozofować. Posłaniec powinien wykonywać swoje obowiązki, ślepo i bez głębszego zastanowienia, bo od myślenia są inni.
        Po piąte, chłodna logika, kalkulacja i instynkt łowcy przede wszystkim.
        Po szóste, nigdy nie wchodzić w żadne kontakty z przedstawicielami innych ras. Spoufalanie może okazać się niebezpieczne.
        Po siódme, nigdy nie ufać łowcom nagród. Zawsze zostawią cię na lodzie.
        Po ósme, nigdy nie kierować się emocjami. Nie mieć żadnych emocji, a będzie dobrze. Uczucia oznaczają słabość, a na słabość nie można sobie pozwolić w żadnym wypadku.
        Po dziewiąte, zawsze trzymać się zasad, one gwarantują przetrwanie.
        Trzymaj się zasad, a przetrwasz. Poprzedni posłaniec się ich nie trzymał. Zabił tego i tamtego, narobiło mu się trochę opóźnień i nadprogramowych dusz, trzymał się zbyt blisko Aniołów. Skończył w nicości. Demony unicestwione przez Skrzydlatych kończyły w nicości. Już chyba lepszy Tartar.
        - No, Bezimienna, terminy nas gonią - mruknęła do siebie. - Trzeba ruszać.
        Rozgarnęła stopą popiół na kamiennej posadzce, który został po łowcy dusz, po czym opuściła wieżę. Łowcy nagród ani widu, ani słychu. I dobrze. Bezimienna postanowiła, że najpierw zamelduje się u Czerwonej Wyroczni, a potem wyruszy do Moskwy na poszukiwanie Anioła, zabłąkanego w szeregach demonów. I gdzie tu harmonia? Rasy nigdy nie będą żyć w zgodzie, póki demony są demonami, Anioły Aniołami, a ludzie ludźmi. Póki świat będzie istnieć, trwać będzie wojna. Chyba Lilith nie miała racji.
        Przypomniała jej się panienka Lilith, demoniczne dziecko. Wprawdzie znikła, ale Bezimienna miała wrażenie, że mała demonica kręciła się gdzieś w pobliżu. A instynkt nigdy jeszcze jej nie zawiódł. Szkoda, że nikt nie wiedział, gdzie Lilith akurat przebywała. Należałoby dokończyć rozmowę, którą przerwały obowiązki. Ale koniec tego filozofowania. Terminy gonią.
Ech, posłaniec nigdy nie miał lekko.
        Wspomóż mnie Hermesie, opiekunie posłańców, kupców i złodziei. Pomagaj, abym zawsze trzymała się zasad. Obroń mnie Hekate, bogini magii i podziemia, abym nie była podatna na emocje, które gubią każdego posłańca. Hadesie, daj mi moc, abym mogła zasilać Tartar potępieńcami. Persefono, daj mi siłę, abym wytrwała w świecie, który nie jest dla mnie.

Czy przyjmiesz mnie mój Boże, kiedy odejść przyjdzie czas,
czy podasz mi swą rękę, a może będziesz się bał?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Raion