czwartek, 24 stycznia 2013

Opowiadanie trzynaste; część 1

        Ta historia to moja perełka, ale pewnie nigdy jej nie dokończę. Obecnie posiada trzy rozdziały. Zawsze posiada tylko trzy rozdziały, bo gdy napiszę trzeci, stwierdzam, że to jednak nie jest to. I zaczynam od nowa. Eos pewnie dostaje już gorączki, słysząc, że znów będę poprawiać. "Zemsta" miała do tej pory tyle wersji, że sama już się w nich gubię. 

Zemsta wiedźmy


0. Tajemnica zabrana do grobu

rok 1769
       Tej nocy cały dom huczał muzyką, śmiechem, rozmowami i podniesionymi głosami dziesiątek osób, rozświetlony we wszystkich oknach tysiącami świec i gazowych lamp. Był wprawdzie niezbyt duży jak na pańskie standardy, ale nie przeszkadzało to właścicielom urządzać słynnych na całą okolicę bali. Kilka par tańczyło w salonie modnego w tym czasie walca, gdzie pod jednym z okien ustawiono podwyższenie dla orkiestry. Na kanapach panie w zwiewnych toaletach rozmawiały na ważkie tematy, śmiejąc się dystyngowanie i szturchając młode panienki, które rzucały zza wachlarzy zalotne spojrzenia do stojących pod ścianami panów z kieliszkami wina, brandy lub koniaku. Między gośćmi szybko i niezauważalnie przemykała służba, w czystych i wyprasowanych fartuchach, podając kieliszki z trunkami, nosząc na tacach puste szklaneczki, przystawki i parujące wazy z potrawami, a w hallu, przy drzwiach, sztywny lokaj w niebiesko-czerwonej liberii otwierał drzwi nowoprzybyłym gościom. Wszystko odbywało się jak należy. Zarówno parter, jak i piętro, pełne były ludzi w kolorowych, bogatych ubraniach, dam w wystawnych toaletach, panów w wysokich kołnierzykach. Jako że był to już czerwiec i noce były ciepłe, otworzono drzwi na taras, skąd można było przejść do ogrodu w stylu angielskim oraz rozległego parku, gdzie raz na jakiś czas przemykał jakiś cień, jakaś para pragnąca samotności. Zabawa trwała w najlepsze.
        - Julianie, mógłbyś przestać przyglądać się tej dziewczynie? Nie rozumiem, co ty widzisz w służących.
        W jednym z pokoi na piętrze na szezlongu półleżała młoda dama w sukni z błękitnego atłasu. Jej czarne loki upięte były wysoko w misterną fryzurę, w której połyskiwały trzy złote spinki z ciemnoniebieskimi szafirami. Takie same klejnoty znajdowały się w wisiorze spoczywającym na odsłoniętej białej piersi dziewczyny, która wolno unosiła się w rytm oddechu. Jedną z dłoni ukrytą w białej rękawiczce z jedwabiu ułożyła na udzie, w drugiej trzymała kryształowy kieliszek do połowy napełniony czerwonym winem. Jej zmrużone czarne oczy wyrażały dezaprobatę. Pod oknem, ze szklaneczką napełnioną bursztynowym płynem, stał przystojny, wysoki młodzieniec w doskonale skrojonym surducie, o czarnych włosach i szaro-niebieskich oczach, który z zainteresowaniem przyglądał się młodej służącej o długich, czarnych włosach, w pośpiechu sprzątającej puste kieliszki, szklaneczki i talerze z małego stolika.
        Pokój był niewielki, z widokiem na ogród, wyłożony jasną tapetą w drobne, różowo-niebieskie kwiatki. Pod oknem staromodna kanapa, tak samo jasna i w drobne kwiatki, z pozłacanymi nogami rzeźbionymi w pazury lwa, podobnie jak szezlong naprzeciw. Między nimi okrągły stoliczek, raczej mały oraz dwa krzesła z obiciami pasującymi do wystroju. Na środku pomieszczenia okrągły dywan, beżowy, na prawo od drzwi, pod ścianą, staroświecka komoda, już nie modna, ale nadal ładna, nad nią portret ślubny. Pod sufitem ogromny pozłacany żyrandol na trzydzieści świec, wszystkie płonęły rozświetlając pokój.
        - Julianie, mówię do ciebie - rzuciła czarnowłosa z poirytowaniem.
        - Doskonale cię słyszę, Mario, nie musisz się denerwować - odparł spokojnie młodzieniec, podążając wzrokiem za służącą, która ze spuszczoną głową szła szybko w kierunku drzwi, trzymając w dłoniach tacę pełną porcelany i szkła. Gdy znikła, spojrzał w kierunku szezlonga. - Od dawna u was pracuje? Nie widziałem jej wcześniej - dodał, pociągając ze szklaneczki.
        - Jest tu od kiedy pamiętam. - Maria niedbale wzruszyła ramionami, bawiąc się wisiorkiem. Posłała mu karcące spojrzenie. - Twoje zainteresowanie służbą jest dla mnie niezrozumiałe i całkiem nie na miejscu, Julianie.
        - Ja nie interesuję się służbą, moja droga. Interesują mnie wyłącznie młode służące - odpowiedział natychmiast, uśmiechając się diabolicznie.
        Dziewczyna prychnęła cicho.
        - Właśnie widzę.
        W tej chwili do pokoju weszły trzy osoby: wysoka, niebieskooka blondynka w bladoróżowej sukni zapinanej po samą szyję i z wachlarzem w ręku oraz dwóch młodzieńców, jeden ubrany na czarno, czarnowłosy, o oczach takich samych jak oczy Marii, zaś drugi w jasnym surducie, mający jasne włosy i zielone oczy. Ten ostatni usiadł przy stoliku i nalał sobie bursztynowego płyny do szklaneczki, po czym opróżnił ją jednym haustem. Młoda dama w różu opadła dystyngowanie na sofę pod oknem, natomiast drugi mężczyzna stanął przy drzwiach.
        - Nie uwierzysz, Marysiu, co ten twój szaleniec wyprawiał ze mną w tańcu - westchnęła ciężko blondynka, wskazując niedbałym ruchem na młodzieńca przy stoliku. Po chwili zaczęła się energicznie wachlować. - Tak mnie okręcał, że aż brakuje mi tchu.
        - Domyślam się - odparła czarnowłosa znad kieliszka, rzucając mężczyźnie zaczepne spojrzenie.
        - Po prostu jesteś nieprzyzwyczajona, moja droga Franiu - stwierdził lekko, ponownie nalewając sobie koniaku. - Brakuje ci mężczyzny, który by cię okręcał w tańcu. I nie tylko.
        Słysząc to, Franciszka pisnęła cicho i natychmiast oblała się szkarłatnym rumieńcem. Szybko skryła twarz za wachlarzem, ale jej oczy, widoczne nad nim, wyrażały zakłopotanie i zawstydzenie.
        - Adam - jęknęła cicho. - Nie chcę nawet wiedzieć, o czym ty mówisz.
        - Czysta rozpusta - odezwał się nagle z niesmakiem w głosie czarnowłosy młodzieniec przy drzwiach. - Rozpusta i nic więcej. Wszystko to jest pełne pychy i nieprzyzwoite.
        - Janeczku, braciszku mój, tobie zawsze wszystko wydaje się nieprzyzwoite - stwierdziła Maria, zmieniając pozycję na szezlongu. Jej suknia na chwilę uniosła się lekko do góry, ukazując ładny pantofelek ze złotą klamrą i część kostki, co nie uszło uwadze pozostałych panów. Dziewczyna natychmiast poprawiła ubiór, nie ukazując ani odrobiny zażenowania. - Z takimi poglądami to powinieneś iść do zakonu, zamiast przebywać na balach.
        - A czy ja przyszedłem tu z własnej woli? - rzucił gorzko Janek. - Nikt nie zapytał mnie o zdanie, gdy zaczęto przygotowywać to wszystko. A ja niestety tu mieszkam.
        - Zauważyłam.
        - Kochanie, przestań go tresować - wtrącił Adam z rozbawieniem. Wstał i zajął miejsce za szezlongiem.
        - Adam ma rację - powiedział Julian, siadając na krześle zwolnionym przez blondyna. Dolał sobie do bursztynowego płynu. - Zresztą, jak widać, z niego już i tak nic nie będzie.
        Janek posłał mu poirytowane spojrzenie i zacisnął usta. Frania westchnęła cicho i zaczęła znów się wachlować, zerkając na niego ukradkiem. Nie uszło to uwadze Marii, która skinęła na swojego narzeczonego. Adam pochylił się nad jej ramieniem, a ona szepnęła mu coś do ucha, chichocząc przy tym. Mężczyzna uśmiechnął się na to, wyraźnie rozbawiony jej słowami.
        Juliusz chrząknął.
        - Nie ładnie szeptać w towarzystwie.
        Znów zachichotała.
        - Mniejsza o to - odparła, niedbale machnąwszy na niego ręką. - W każdym razie, powinniśmy iść się pokazać na dole, Julianie. Jeszcze zaczną się jakieś plotki na nasz temat, bo siedzieliśmy tu we dwoje od dłuższego czasu.
        Ujęła dłoń podaną przez Adama i wstała z szezlonga. Odstawiła kieliszek na stolik, po czym wygładziła nieco swoją suknię i machinalnie poprawiła włosy.
        - Od kiedy przejmujesz się plotkami, moja droga? - zapytał Julian, unosząc brwi w geście zdumienia.
        - Nie przejmuję się, ale lepiej, żeby nie powstawały. Idziesz z nami, Franiu? - rzuciła w kierunku siedzącej sztywno blondynki.
        - Tak, tak - odrzekła szybko Franciszka, podnosząc się z kanapy wcale nie dystyngowanie. - Oczywiście, że idę.
        - Dobrze. Janek, podaj jej ramię - rozkazała Maria.
        Młodzieniec spojrzał na nią z urazą, ale mimo wszystko zrobił, o co prosiła. Blondynka ujęła jego ramię i znów się rumieniąc, po czym po raz kolejny ukryła za wachlarzem. Widząc to, Maria zdusiła w sobie chichot, Adam uśmiechnął się do siebie, a Julian parsknął śmiechem za ich plecami, ale udało mu się sprawnie przemienić to w napad kaszlu. Procesja opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi.

        - Znów się na nią patrzysz? - ofuknęła Juliana Maria podczas wspólnego tańca, gdy jego wzrok powędrował w kierunku młodej służącej.
        - Nie zaprzeczysz, że jest ładna.
        Czarnowłosa nieelegancko przewróciła oczami z poirytowaniem, nawet na nią nie spoglądając. Uśmiechnęła się słodko do starej i niskiej ciotki Pelagii, całej w atłasach, która kiwała się w objęciach równie starego, łysego prezydenta Miasta i bezczelnie się im przyglądała. Przy stołach robiła to samo matka Juliana, a po chwili zaczęła mówić z ożywieniem do odzianej w niemodne, bordowe coś niskiej kobiety, której Maria nie znała.
        - Nie wiem. Nie interesuje mnie służba - odrzekła beznamiętnie. - Twoja matka o nas rozmawia. Kim jest ta kobieta obok niej?
        - Nie mam pojęcia. Mama pewnie chwali się, jakiego to ma idealnego syna i żali, że nie jesteśmy parą, bo tak do siebie pasujemy - powiedział z niesmakiem.
        Kobieta spojrzała na nich, a oni jednocześnie uśmiechnęli się do niej, co wyraźnie sprawiło jej radość. Zaczęła mówić do sąsiadki z jeszcze większym zaangażowaniem, a ta słuchała jej ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do wyblakłych warg.
        - Idealny to ty jesteś tylko w jej wyobrażeniach, mój drogi.
        - Jesteś dla mnie zbyt surowa, Mario - rzucił z teatralną obrazą w głosie oraz zadziornym uśmiechem, który popsuł cały efekt. - Ranisz moje uczucia.
        - Ciesz się, że tylko uczucia. W końcu jestem bardzo, bardzo złą wiedźmą o kamiennym sercu.
        Parsknął śmiechem.
        - Szczerze powiedziawszy, to nie wiem, co Adam w tobie widzi - stwierdził z rozbawieniem. - Jako przyjaciółka bywasz nie do zniesienia, a gdybym miał się z tobą ożenić… Chyba bym umarł.
        - Uznam to jako komplement. I przestań się gapić na tę dziewkę.
        - Nie mogę - odparł szczerze. - Ładna jest.
        - Dziwić się, że wszystkie służące w okolicy na samo wspomnienie o tobie drżą ze strachu - prychnęła.
        Wcale się tym nie przejął. Odkąd skończył szesnaście lat miał złą opinię z powodu swoich polowań na ładne, młode chłopki, co nigdy oczywiście nie dotarło do uszu jego matki, od nagłej śmierci ojca zapatrzonej w niego jak w obrazek. Czarnowłosa służąca chyba w jakiś sposób zdała sobie sprawę, że ktoś się w nią wpatruje, bo rozejrzała się płochliwie na boki, a potem zniknęła w tłumie gości, którzy traktowali ją jak powietrze. Julian powiódł spojrzeniem wzdłuż stołów, ale nigdzie jej nie było.
        - Nie denerwuj się - rzucił do Marii, zrezygnowany. - I uśmiechnij się. Twoi rodzice na nas patrzą.
        Oboje posłali w ich kierunku fałszywe uśmiechy.

        Wszyscy wiedzieli, że Frania była delikatna i ogólnie dość słabego zdrowia, a także że źle znosiła silne emocje. Jednak Janek jak zawsze nie mógł zrozumieć, dlaczego dziewczyna na każdym balu mdlała w jego objęciach po kilku obrotach na parkiecie. Tańczyła wszakże nie tylko z nim, ale ani Julianowi, ani Adamowi nigdy nie straciła nagle przytomności. Oni obaj wiedzieliby jednak, co robić, w przeciwieństwie do niego, który za każdym razem dostawał ataku paniki.
        - Ja nie wiem, o co jej chodzi - jęknął rozdzierająco, gdy Maria próbowała ocucić leżącą na kanapie bladą jak ściana dziewczynę. - Zawsze jest to samo.
        - Boże, ale ty głupi jesteś - westchnęła cicho jego siostra.
        Po kilku minutach Franciszka otworzyła w końcu oczy. Chwilę poleżała jeszcze i gdy wróciły jej wreszcie kolory, jak zwykle zarumieniła się i zaczęła żarliwie przepraszać Janka, który znów dostał ataku paniki. Ten schemat powtarzał się co jakiś czas, przy okazji każdego balu i Maria jak zawsze nie mogła tego znieść. Posłała Adamowi poirytowane spojrzenie nad na zmianę przepraszającą się parą, a on uśmiechnął się do niej pocieszająco.
        W pokoju obok zegar wybijał właśnie wpół do trzeciej, gdy nagle gdzieś nad nimi rozległ się stłumiony krzyk, który urwał się równie nagle. Wszyscy umilkli i zamarli, jednocześnie wbijając zdziwione spojrzenia w sufit. Pierwsza ocknęła się Maria, która rozejrzała się po pomieszczeniu.
        - Gdzie jest Julian? - zapytała cicho, jakby była to najważniejsza kwestia w tym momencie.
        - Nie wiem - odparł Adam ze wzruszeniem ramion.
        - To nie wróży nic dobrego. Mam złe przeczucia.
        Podniosła się z kanapy, na której brzegu do tej pory siedziała i skierowała do wyjścia. Pozostali odprowadzili ją wzrokiem, nie ruszając się z miejsc i nadal znajdując się w szoku.
        - Ona ma złe przeczucia? - odezwał się naraz Janek ze zdumieniem. - Jeśli ona ma złe przeczucia, to musi być naprawdę poważna sprawa - stwierdził z pewnością, wstając szybko i podążając za siostrą.
        Frania i Adam popatrzyli po sobie, po czym zrobili to samo.
        Okazało się, że Maria postanowiła wejść na poddasze i była już w połowie schodów. Na poddaszu znajdowały się jedynie pokoje dla służby. Szła szybko, prawie biegła, potykając się o swoją suknię, którą zebrała nad kolanami i uniosła lekko do góry. Wąskie, nieoświetlone schody trzeszczały przy każdym jej kroku, w jednej dłoni ściskała materiał toalety, drugą trzymała się ściany. Wydawało się, że dobrze wie, gdzie idzie. Janek pobiegł za nią bez wahania, natomiast pozostali znów popatrzyli na siebie ze zdumieniem i po chwili uczynili to samo. Poddasze było niskie i mroczne, pełne kurzu, słabo oświetlone. Korytarz był długi, ciemny i bardzo ciasny, podłoga wyłożona była przeżartym przez mole chodnikiem, a po obu stronach znajdował się szereg drzwi. Maria bez wahania podeszła do trzecich na lewo i natychmiast je otworzyła. Nastąpiła chwila ciszy.
        - Matko Przenajświętsza! - krzyknęła nagle stojąca za jej plecami Frania i osunęła się bezwładnie w ramiona Janka, który złapał ją w ostatniej chwili.
        Zaskoczony chłopak cofnął się dwa kroki, próbując złapać równowagę i tym samym robiąc miejsce dla Adama, który zajrzał do pokoju nad ramieniem Marii, stojącej sztywno jakby była wrośnięta w ziemię. To co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Na środku małego pomieszczenia pogrążonego w półmroku stał Julian, wyraźnie zdezorientowany i cały umazany krwią. Na łóżku leżała służąca, w dziwnej pozycji i porwanym fartuszku, z rękoma rozrzuconymi bezwładnie na rozgarniętej pościeli, z włosami tworzącymi czarną aureolę wokół jej głowy. Z jej piersi sterczał duży kuchenny nóż.
        - Julian! Co ty zrobiłeś?! - jęknęła Maria z przerażeniem, odzyskawszy głos.
        Młodzieniec drgnął i spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. W pierwszej chwili wydała się jej nie poznawać, jego szaro-niebieskie, zwykle tak błyszczące szyderstwem, oczy teraz były pełne zdziwienia i niezrozumienia, jakby nadal nie docierało do niego, co właśnie się stało. Adam głośno wciągnął powietrze do płuc z sykiem. Za jego plecami Janek, półklęcząc na brudnej podłodze, cucił omdlałą Franię, która spoczywała bezwładnie nie jego kolanach. Blondynka jęknęła kilka razy i w końcu otworzyła oczy.
        - To tylko koszmar, prawda? - szepnęła.
        Wolno pokręcił głową, nie odpowiadając ani słowem. Pomógł jej wstać i w milczeniu patrzył, jak machinalnie otrzepuje suknię, bojąc się, że znów będzie musiał ją łapać. Oddychała głośno, z wyraźnym trudem.
        - Julian! - zawołała Maria.
        Podbiegła do młodzieńca z wyraźnym zamiarem uderzenia go w twarz, ale on ocknął się w porę i cofnął o krok.
        - Ja… ja nie chciałem… - wyszeptał bardzo cicho, jąkając się i patrząc na nią z przerażeniem. - To… ja… ona… Ja tego nie chciałem.
        Adam na sztywnych nogach ruszył się ze swojego stanowiska przy drzwiach i podszedł do leżącej na łóżku dziewczyny. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Blady prawie tak samo jak ona zaczął się jej przyglądać, ale i bez tego można było stwierdzić, że nic nie da się zrobić.
        - Nie żyje - stwierdził, a słowa z wyraźnym trudem przechodziły mu przez gardło. W pewnej chwili wyciągnął rękę i wydawało się, że chce wyjąć nóż z jej piersi, ale rozmyślił się i opuścił ramię, które opadło bezwładnie i uderzyło o jego udo. - Nie żyje - powtórzył i opadł na stojące nieopodal krzesło, które jęknęło pod jego ciężarem.
        - Chryste… - szepnęła cicho Frania od drzwi i złapała się ramienia Janka, żeby nie upaść. - Jezu Chryste…
        - Merde. - Maria zaklęła głośno. Zwróciła się do Juliana i wyglądało, że znów chce go zaatakować. - Co ty najlepszego zrobiłeś?
        Julian cofnął się kolejny krok i uderzył plecami o ścianę, bo pomieszczenie było naprawdę niewielkie. Przyglądał się dziewczynie z przestrachem, a jego oczy podobne były do oczu atakowanego zwierzęcia, które zdaje sobie sprawę, że nie ma już gdzie uciec.
        - Nie chciałem… Ja… Maria, ja naprawdę nie chciałem - jęknął błagalnie. - Ja… Nie wiedziałem, co robić. Zaczęła krzyczeć… Miała przy sobie nóż i ja… Ja nie wiedziałem… spanikowałem… Ja nie chciałem, ona wyjęła nóż i chciałem jej go zabrać i wtedy… Zaczęła krzyczeć…
        - Dziwisz się? - fuknęła na niego z wyraźnym poirytowaniem. - Chciałeś ją zgwałcić. Boże, Julian, ona była czarownicą! - zawołała.
        Przez chwilę w pokoju zapanowała cisza. Adam zaczął kląć pod nosem, co zdarzało mu się naprawdę rzadko, natomiast Franciszka wyglądała, jakby miała ochotę zemdleć, ale nie mogła się zdecydować, czy powinna.
        - I co teraz? - zapytał w końcu Julian.
        Maria rzuciła mu pełne złości spojrzenie.
        - Nie wiem - odrzekła. - Nie wiem! Janek zamknij drzwi - rozkazała bratu i zaczęła chodzić od ściany do ściany. - Poczekajcie chwilę, muszę pomyśleć.
        - Musimy komuś o tym powiedzieć, wezwać kogoś… - wtrącił chłopak prawie szeptem, niedelikatnie wpychając opierającą się Franię do pomieszczenia i posłusznie zamykając drzwi. - Coś trzeba z tym zrobić… Nie możemy tak…
        - Zwariowałeś? - ofuknęła go natychmiast siostra, a on skulił się nie co pod tonem jej głosu. - Czy ty wiesz jaka zrobi się awantura? Zaraz ktoś wezwie policję i jeszcze nas zamkną…
        Adam chrząknął cicho.
        - Za służącą? Najwyżej przesłuchają - stwierdził z pewnością, odzyskując energię i kolory na twarzy. Otarł pot z czoła i wstał z krzesła. - Powiemy, że ją tak znaleźliśmy.
        - Zrobi się awantura - powtórzyła Maria, jakby to był największy argument nie do zbicia. - To będzie się za nami ciągnąć, dokleją nam opinię… Nie, nikomu ani słowa - powiedziała z mocą i powiodła wzrokiem po pozostałych. - Musimy to rozwiązać sami.
        - Przepraszam cię, moja droga - wtrącił Janek z jawną kpiną w głosie - ale niby co innego możemy z tym zrobić? Masz może jakiś genialny pomysł? Może powinniśmy zakopać ją w ogrodzie, pod kwiatkami mamy?
        - Chociażby.
        Chłopak zatknął się powietrzem i zamilkł. Spojrzał na nią z oczami szeroko otwartymi z przerażenia, tak że wyglądały, jakby zaraz miały mu wypaść z orbit. Kilka razy na przemian otworzył i zamknął usta, nie wydając z siebie głosu, aż w końcu krzyknął:
        - Oszalałaś?! Jak chcesz to zrobić?
        Franciszka bez żadnego dźwięku osunęła się po ścianie, o którą się do tej pory opierała. Nie upadła na podłogę tylko dzięki szybkiej reakcji Adama, który podsunął jej krzesło. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
        - Normalnie - odparła czarnowłosa ze wzruszeniem ramion, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. - Tak, żeby nikt się nie dowiedział.
        - Maria! Na miłość boską - zawołał jej brat ze strachem. - Sama przed chwilą mówiłaś, że była wiedźmą! Wychowywała się razem z nami, pamiętasz? Urodziła się w tym domu.
        Znów wzruszyła ramionami, bez emocji.
        - I co z tego?
        - To, że należy jej się porządny pochówek - fuknął na nią ze złością. - Ze wszystkimi obrzędami i ceregielami.
        - To tylko zwykła służąca, Janek - przewróciła oczami. Podeszła do łóżka i jednym ruchem wyciągnęła nóż z piersi dziewczyny. Frania jęknęła. - Nie ma się co przejmować. Chcesz żeby zamknęli za nią Juliana?
        - No nie… Ale tak nie można! Co powiemy jej matce? - złapał się tego jak ostatniej deski ratunku. - Jej matka pracuje tu od zawsze! Jej ojciec był u nas ogrodnikiem, do śmierci, pamiętasz? Nie możemy tak po prostu…
        - Och, skończ już - prychnęła Maria z irytacją.
        - Maria!…
        - Maria ma rację - wtrącił cicho Adam. Podszedł do narzeczonej i wyjął nóż z jej dłoni, po czym dokładnie wytarł go o brzeg prześcieradła i schował do wewnętrznej kieszeni fraka. - Nie ma nad czym rozmyślać. Musimy załatwić to jak najszybciej - nim ktoś zorientuje się, że nie ma nas za długo i coś jest nie tak.
        Janek spojrzał na niego spode łba jak na zdrajcę narodu. Założył ramiona na piersi, dając do zrozumienia, że on nie ma zamiaru przykładać do tego ręki. Pod ścianą Julian odetchnął z ulgą. Beznamiętnie spojrzał na swój utytłany krwią frak i dłonie, a potem przeniósł wzrok na Marię.
        - Przyniesiesz mi coś do przebrania? - zapytał.
        - Już idę. Och, przestań się dąsać, Janek - prychnęła czarnowłosa. - Lepiej chodź ze mną, będziesz pilnował, żeby nikt się tu nie przypałętał. A wy zajmijcie się dziewczyną - rzuciła do pozostałych, stojąc już w drzwiach.
        - C-co mamy z nią zrobić? - wyjąkała słabo Frania, próbując podnieść się z krzesła, ale natychmiast znów na nie opadła.
        - Ty chodź ze mną - powiedziała do niej Maria. - Będziesz robiła sztuczny tłum w salonie i sprawiała pozory. Wy zawińcie ją w prześcieradło albo w coś i czekajcie na mnie - rzekła do Adama i Juliana, którzy skwapliwie pokiwali głowami. - I trzeba zmyć tę krew, nim ktoś to zobaczy. W szopce jest szpadel…
        - Spokojnie, zajmiemy się tym - odparł jej narzeczony.
        Razem z Julianem natychmiast zaczęli układać dziewczynę, a potem owijać ją zakrwawionym materiałem, nie mając przy tym żadnych oporów. Maria rzuciła im ostatnie spojrzenie, potem ujęła Franciszkę za łokieć i podniosła z krzesła. Wyprowadziła ją z pomieszczenia, popychając przed sobą opierającego się Janka, który mruczał do siebie pod nosem.
        - To niemoralne…
        - Co tam mamroczesz? - warknęła na niego. Pociągnęła go za tył marynarki i zatrzymała na podeście schodów. - Zostań tu i pilnuj, bo jeszcze ktoś przylezie i dopiero będzie - rozkazała mu tonem nie znoszącym sprzeciwu, a sama zaczęła sprowadzać Franię ze schodów.
        - Że jesteś szalona - stwierdził, przyglądając się jej z obrzydzeniem. - Bo nie da się tego inaczej nazwać. Szalona i bezwzględna. Zła. Zła - powtórzył, jakby dzięki temu słowa mogły nabrać mocy. - Jesteś i zawsze byłaś złą wiedźmą.
        - Oczywiście - wzruszyła ramionami, nie odwracając się, żeby na niego spojrzeć. - Takie życie - rzuciła mu na koniec, znikając na dolnym korytarzu.
        Janek popatrzył na najniższe stopnie, jakby Maria nadal tam była, po czym pokręcił głową.
        - Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy rodzeństwem - szepnął do siebie.
        Odwrócił się plecami do schodów i spojrzał w głąb mrocznego korytarza ze strachem. Intuicja podpowiadała mu, że to źle się skończy, zwłaszcza, że służąca urodziła się i wychowała w tym domu, miała tu matkę, która będzie jej szukać, tak jak właściciele tego domu, rodzice Janka i Marii. To nie była zwykła służąca, oboje ją bardzo lubili, może zwłaszcza ojciec, który traktował ją jak własną córkę. Dziewczyna była tu od zawsze. No i była czarownicą. Była wiedźmą! To nie mogło się dobrze skończyć, bo nie od dziś wiadome było, że po świecie błąkało się wiele dusz wiedźm, które zmarły młodo i tragicznie. Ale Marii nigdy nie dało się przetłumaczyć takich rzeczy, bo sama była gorsza od legionu rozwścieczonych złych duchów. Za jakie grzechy on mordował się z nią przez siedemnaście lat?

        - Czy któryś z was potrafi posługiwać się szpadlem? - zapytała niepewnie Maria, gdy trzej mężczyźni zaczęli przyglądać się narzędziom, jakby widzieli je pierwszy raz w życiu.
        - Kochanie, czy ja wyglądam na ogrodnika? - odparł Adam pytaniem na pytanie. - Jestem arystokratą i nigdy nie kopałem grobu w ogrodzie.
        - Obecnie jesteśmy w parku - automatycznie sprostował Janek i po krótkim wahaniu wbił szpadel w ziemię.
        Po chwili słychać było tylko równomierne oddechy, uderzanie trzech szpadli i spadanie grudek ziemi na podłoże. Frania trzęsła się z zimna i strachu, boleśnie wbijając palce w ramię Marii. Tuż obok niej leżało biało-czerwone prześcieradło, odbijające w słabym świetle nocy się od wszechobecnej czerni. Kilka kosmyków długich włosów wysunęło się z niego, trochę dalej widać było ciemny kamasz oraz kawałek białej kostki i blondynka nie mogła oderwać od tego wzroku, choć bardzo chciała. Starała się nie mdleć, bo, po pierwsze, wszyscy trzej mężczyźni kopali dół i nie miałby kto jej złapać, a po drugie, to dosyć nieuprzejme dokładać wszystkim dodatkowego kłopotu, jakby mieli ich mało. Franciszka była bardzo uczuciowa i emocjonalna, a poza tym starała się być zawsze miłą dla ludzi i nie sprawiać im przykrości. Ani problemów.
        Dół stawał coraz głębszy i trudniej było młodym mężczyznom wyrzucać z niego ziemię. W końcu sięgał już pasa Adama, który był najwyższy ze wszystkich i cała piątka - a raczej czwórka, bo Frania wolała się nie wypowiadać, poza tym nie mogła wydusić z siebie słowa - stwierdziła, że wystarczy. Janek wyskoczył z niego pierwszy i odsunął się jak najdalej. Najwyraźniej nie miał zamiaru dotykać trupa. Pozostali nie potrzebowali jednak pomocy, bo choć młodziutka służąca nie należała do drobnych, była raczej lekka i wyniesienie jej z domu nie stanowiło wielkiego problemu. Trzeba było tylko uważać, żeby nikt ich nie zauważył.
        Gdy przenosili dziewczynę, z prześcieradła wypadło nagle coś srebrnego i z cichym brzękiem upadło w rzadką trawę. Frania schyliła się automatycznie, żeby to podnieść. Był to duży medalion na grubym łańcuszki, ładny, misternej roboty. Blondynka przyjrzała się mu z zaciekawieniem.
        - Skąd to? - zapytała Maria, bez wahania wyciągając rękę. Frania ostrożnie upuściła przedmiot na jej dłoń.
        - Spadło. Spod prześcieradła. To chyba tej dziewczyny.
        - Nigdy tego nie widziałam - stwierdziła czarnowłosa, oglądając medalion ze wszystkich stron. - To nie mogło być jej. Była biedna, a to warte jest chyba z kilka tysięcy.
        - Myślisz, że ukradła? - wyszeptała Franka z przestrachem.
        - Nie wiem. Ale na pewno nie u nas, bo od razu zrobiłaby się afera, a o niczym takim nie słyszałam.
        - Janek mówił, że ona mieszkała u was od urodzenia.
        - No tak - Maria przyznała jej rację. Zacisnęła dłoń na medalionie. - Była chyba w takim samym wieku jak ja. Wiem, że jej matka pracowała jeszcze w starym domu i przeprowadziła się razem z rodzicami, gdy wybudowano ten. Jakieś dwadzieścia lat temu. Zresztą, czy teraz to ważne? Ktoś w ogóle zmył krew? - zapytała, nagle przypominając sobie o zachlapanych ścianach i podłodze w pokoiku. - Nie zwróciłam uwagi.
        - Zająłem się tym, gdy na ciebie czekaliśmy - uspokoił ją Julian, gdy sapiąc i ocierając pot z czoła ponownie wydostał się z dołu.
        Nastała chwila ciszy, podczas której cała piątka bez słowa zbliżyła się do brzegów dołu i stanęła nad nim - Adam i Julian po jednej stronie, Maria z Franką po drugiej, a Janek z boku, sam przy węższym boku. Na dnie leżała służąca, pod przybrudzonym białym materiałem wyraźnie widać było kontury jej ciała, jedna z dłoni wystawała spod niego, tak jak stopa obleczona w skórzany trzewik. Chłopcy oddychali ciężko z powodu wysiłku, Frania z przerażenia, a Maria z podniecenia i buzującej w niej adrenaliny.
        - Teraz chyba powinna być przysięga - szepnęła głośno głosem nabrzmiałym z nadmiaru emocji.
       Janek rzucił jej krótkie, pełne oburzenia i obrzydzenia spojrzenie, ale nawet tego nie zauważyła. Frania pisnęła cicho.
        - P-przysięga? - wyjąkała.
        - Tak. Musimy przysiąc, że nikomu o tym nie powiemy. Pod karą klątwy.
        - Jakiej klątwy? O czym ty mówisz? - zdenerwował się Janek. - Od zawsze wiedziałem, że jesteś szalona, ale nie uważasz, że już nieco przesadzasz?
        - Nie, nie, nie - energicznie pokręciła głową, nie patrząc na niego. Frania sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę odsunąć się od niej jak najdalej albo może raczej zwymiotować. - Jest pewne, że ja nie powiem o tym nikomu, Adam i Julian też nie, ale co do ciebie i Frani to mam pewne wątpliwości. Jesteście… hm, słabi. Musimy się jakoś zabezpieczyć.
        - Gdyby Frania nie była taka delikatna, to kazałbym jej kopnąć cię w kostkę, moja głupia siostro - prychnął mężczyzna. - Jesteście słabi - przedrzeźniał ją pod nosem. - Zabezpieczyć się. Też wymyśliła - wymamrotał pogardliwie.
        Czarnowłosa wzruszyła ramionami.
        - Maria ma rację - wtrącił pewnie Julian z wyzwaniem w oczach.
        - Oczywiście, że ma rację - odciął mu się Janek. - W końcu to twoja sprawa i twoje morderstwo, no nie?
        Julian przyskoczył do niego.
        - Słuchaj no, ty…
        - Pax, pax, panowie! - zawołał Adam, wchodząc między nich. - Janek, teraz to jest nasze wspólne morderstwo. Julian, musisz przyznać, że ma rację i ty nas w to wszystko wplątałeś. A że teraz jesteśmy wszyscy winni, możemy przysiąc, że zabierzemy to do grobu.
        Mężczyźni rzucili sobie jeszcze ostatnie groźne spojrzenia ponad jego ramionami, po czym pokiwali głowami. Maria wyplątała się z uścisku Franki i stanęła bliżej dołu.
        - Przysięgam na własne życie i pod groźbą klątwy czarownic, że nigdy nie powiem nikomu o tym, co się tutaj stało - wygłosiła patetycznym tonem.
        Pozostali powtórzyli po niej mniej entuzjastycznie. Janek cofnął się o kilka kroków, patrząc gdzieś przed siebie nieobecnym wzrokiem.
        - Dobrze, Adam, zakopujemy - polecił Julian i ponownie chwycił szpadel.
        Trwało to dużo krócej, nawet bez pomocy Janka, który nadal z założonymi rękoma stał w odległości kilku kroków. Zaciskał usta w wąską linię i przyglądał się temu z jawną dezaprobatą błyszczącą w jego oczach. Janek był najmłodszy z rodzeństwa, a prócz Marii miał jeszcze dwóch braci, z czego jeden, najstarszy, nie dostał po rodzicach magicznego genu. Ale Janek był wiedźmą, miał moc i umiał się nią posługiwać, zazwyczaj widział też więcej niż inni. Stojąc na brzegu grobu, który szybko zapełniał się ziemią i zakrywał ciało młodej dziewczyny zawinięte w białe prześcieradło, przeczuwał kłopoty i to wielkie. Może nikt mu nie wierzył, ale intuicja nigdy go nie zawiodła.
        Julian rozgarnął ostatnią grudkę ziemi i przyklepał ją szpadlem. Mężczyźni odrzucili narzędzia i zaczęli dreptać po zakopanym dole, żeby ubić ziemię, która wyraźnie pokazywała, że ktoś ją ruszał.
        - Jesteś pewna, że to dobre miejsce? - zapytał Adam Marię, opierając się o drzewo i ocierając czoło. Spojrzał na swoje dłonie, nieprzyzwyczajone do pracy fizycznej, na których niedługo powinny pojawić się odciski.
        - Nikt tu nie chodzi - odparła czarnowłosa z pewnością. - Nawet ogrodnik raczej tu nie zagląda, bo jak zauważyłeś, są tu tylko drzewa. Nie powinien nikt na to zwrócić uwagi. Zresztą. - Wzruszyła ramionami. - Po deszczu nie będzie nawet śladu po tym.
        - Mam nadzieję, że masz rację - mruknął młodzieniec, wypuszczając ciężko powietrze z płuc.
        Blady świt zaróżowił niebo nad parkiem, gdy słońce mozolnie wchodziło na niebo. Zaczęły śpiewać skowronki, nad parkiem z głośnym wrzaskiem wzbiło się stado gawronów. Ostatni goście właśnie odjeżdżali, gdy pięć cieni przemknęło z ogrodu wejściem dla służby.
        A potem był tylko płacz i zgrzytanie zębów. Przez wieki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Raion