poniedziałek, 18 listopada 2013

Opowiadanie siedemnaste

Znów coś nowego. Tym razem one-shot, całkiem z innej bajki. Historia ta chodziła za mną od wakacji, ale dopiero teraz natchnęło mnie, żeby ją spisać. Zajęło mi to kilka godzin, całą noc. Ale jestem zadowolona z efektu, nawet jeśli za dużo w tym wstawek autobiograficznych. Niestety, akurat w tym opowiadaniu trudno było mi to rozdzielić.


Historia biblijna

„Och, Filip, już jesteś. Wejdź. Nie, nie jestem gotowa. Właściwie to musimy poważnie porozmawiać. Dlaczego się krzywisz? Usiądź, muszę ci coś powiedzieć. Ostatnio dużo nad nami myślałam i doszłam do wniosku, że poświęcasz mi za mało czasu. Tak, za mało, stanowczo za mało. Musisz zrozumieć, że ja potrzebuję uwagi, Filip, potrzebuję ZAANGAŻOWANIA i dowodu, że jesteś zainteresowany oraz że ci na mnie zależy, ale tak, żeby inni też to widzieli. Nie, Filip, oczywiście, że teraz tego nie widzą. Dzwonisz do mnie dwa, trzy razy w tygodniu i liczysz, że wszystko jest ok, nawet nie zalajkujesz moich zdjęć na fejsie, nie napiszesz smsa, co robię, jak wszyscy normalni ludzie. Jak mam to znajomym wytłumaczyć? To poniżające. Jesteś zupełnie nienowoczesny. I w ogóle nieromantyczny. Poza tym, poznałam kogoś. On… on jest całkiem inny niż ty. Piszemy ze sobą i myślę, że to właśnie jest ten jedyny. Poświęca mi dużo czasu, ciągle do mnie pisze i interesuje go, co robię w każdej chwili dnia. Dlatego z nami koniec, Filip. Nie widzę sensu, żeby to dalej ciągnąć, w ogóle do siebie nie pasujemy. Życzę ci szczęścia i mam nadzieję, że znajdziesz właściwą dziewczynę, ale to nie będę ja.”

Małe pudełeczko w kieszeni ciążyło nieznośnie, gdy na sztywnych nogach szedł w stronę auta. Wsiadł do niego, automatycznie odpalił silnik i wyjechał na ulicę, zupełnie bez udziału woli. Czuł się jak na prochach. Nie miał pojęcia, dokąd jechać. W głowie wciąż brzmiały mu słowa Sandry, zupełnie jak zacięta płyta. Nie to spodziewał się usłyszeć po siedmiu latach związku, w kolejną rocznicę, która miała być inna niż wszystkie. Szczególna. To dzisiejsze spotkanie wyobrażał sobie całkiem inaczej – myślał o nim przez cały tydzień, planował je i chyba nawet się cieszył, że w końcu miało to nastąpić. A teraz wszystko trafił jasny szlag.
W sumie, mógł się tego spodziewać.
Był jak ogłuszony, całkowicie zdezorientowany i zdaje się, że zdruzgotany. No dobrze, może to nie była jakaś wielka miłość, za stary był na to, ale, cholera jasna, byli ze sobą siedem lat! Miał prawo oczekiwać, że zakończy się to w nieco inny sposób – biała suknia, obrączki, kwiaty i te sprawy.
„Poświęcasz mi za mało czasu.”
„Jesteś zupełnie nienowoczesny. I w ogóle nieromantyczny.”
„Poznałam kogoś i myślę, że to właśnie jest ten jedyny.”
„Z nami koniec, Filip. W ogóle do siebie nie pasujemy.”
„Znajdziesz właściwą dziewczynę, ale to nie będę ja.”
„Z nami koniec, Filip.”
„Koniec, Filip.”
Wyjechał na główną ulicę, a potem już tylko jechał prosto przed siebie. Bez obranego kierunku. Nie miał już żadnego. Nie chciał wracać do rodziców, jeszcze nie teraz. Czekała tam na niego podekscytowana matka, ciekawa reakcji Sandry na jego wyznanie, pękający z dumy ojciec, którego najmłodsza latorośl właśnie miała się ustatkować, no i Daria. Starsza siostra od niedawna była znów w separacji z kolejnym mężem, przez co kilka dni temu zwaliła się rodzicom na głowę z dwójką dzieci w wieku trzech i sześciu lat. Wszyscy cały czas zerkali w okno, spragnieni informacji. Obraz, który nagle ukształtował się w głowie Filipa, był tak wyraźny i realny, jakby mężczyzna stał w salonie swojego rodzinnego domu i przyglądał się najbliższym. Nie było to przyjemne doznanie, jednak nie potrafił pozbyć się tego widoku, który utrwalał się w jego umyśle.
To miał być szczególny dzień.
Filip wszystko dokładnie zaplanował, każdy najmniejszy szczegół – kolację w drogiej restauracji, wino, szampana, ulubione dania i pierścionek po babci, który dała mu matka. Sandra często zarzucała mu brak romantyczności, więc miało być aż do bólu romantycznie, jak w jej ulubionych filmach. Byli ze sobą siedem lat i przecież wiedział, co jej się podobało, znał ją w końcu na wylot.
A przynajmniej myślał, że znał.
Teraz nie wiedział, co robić. Od pewnego czasu jeździł po prostu bez celu po ulicach miasta. Nie mógł tak po prostu wrócić do domu i powiedzieć, że nie ma co się ekscytować, nic z tego, ślubu nie będzie. Nie chciał widzieć zawodu w oczach matki, która mimo wszystko w niego wierzyła, ciężkiego westchnięcia ojca, który wciąż twierdził, że z jego najmłodszego syna nic nie będzie oraz tego ironicznego uśmiechu Darii – tej Darii, która miała za sobą trzy lata pierwszego małżeństwa oraz cztery lata drugiego, więc uważała się za w pewnym sensie weterankę.
Daria często mówiła, że małżeństwo to koniec prawdziwej miłości i zawsze prędzej czy później się każde się rozpadnie, a to, że ich rodzice spędzili ze sobą te czterdzieści lat razem, można nazwać tylko cudem. A zresztą, mawiała, starsze pokolenie wciąż uważa rozwód za dopust boży, wstyd i hańbę, więc żadne z nich za nic w świecie się nie rozstanie, nawet gdyby mieli się nienawidzić do końca życia. Nie chciała nawet słyszeć o tym, że można wziąć ślub z miłości i być ze sobą „póki śmierć nas nie rozłączy”. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Daria za mąż wychodziła tylko z rozsądku. Oba małżeństwa były równie nieudane. Jej pierwszy mąż był chirurgiem, więcej czasu spędzał w szpitalu niż w domu, a ona zwiała od niego przy pierwszej sposobności, zabierając przy okazji ich rocznego synka, na którego dostała niebotyczne alimenty. Prawie natychmiast znów wzięła ślub, tym razem z prawnikiem, który wkrótce okazał się – jak żaliła się rodzicom – tyranem i zazdrośnikiem, a na dodatek zupełnie nie tolerował dziecka Darii z pierwszego małżeństwa, więc także jemu pomachała na pożegnanie, spakowała się i wróciła do zdruzgotanych jej stylem życia rodziców.
Choć Filip od kilku lat nie mieszkał w rodzinnym domu, wiedział, że matka często płakała, nie mogąc pojąć, jak mogła wychować kogoś tak wyrachowanego i bezwzględnego jak ona. Weronika, najstarsza córka, była zamężna gdzieś tak od dziesięciu lat, posiadała dwie urocze dziewczynki i rozwodzić się w żadnym razie nie zamierzała. Monika natomiast, przedostatnia latorośl, ślub wzięła w zeszłym roku, po części z miłości, a po części z powodu wpadki, nad którą nikt szczególnie się nie rozwodził, bo, jak twierdziła ona sama, co za różnica wychodzić za mąż w tym, czy w przyszłym roku. W końcu byli z Piotrem sześć albo siedem lat.
Jako jedyny stanu wolnego wciąż pozostawał jedynie Filip, którego wszyscy naciskali, żeby w końcu się ustatkował, bo dobijał do trzydziestki. Każdy pytał, kiedy ślub, kiedy dzieci, dom i drzewo, najczęściej tylko po to, żeby ominąć temat kolejnego rozwodu Darii. A gdy Filip w końcu miał zamiar na te natrętne pytania odpowiedzieć: „niedługo”, dowiedział się, że nic z tego.
Może i lepiej, że Sandra rozmyśliła się teraz, a nie już po ślubie, stwierdził w akcie desperacji. Ojciec całkiem by już go wydziedziczył.
Westchnął ciężko, po czym nagle zorientował się, że się zatrzymał. Zupełnie nieświadomie, ale bardzo przepisowo na przykościelnym parkingu, na którym nie znajdował się żaden inny samochód. Kościół stał kilka metrów dalej – budowla z czerwonej cegły o strzelistych wieżyczkach i witrażowych oknach. Spodobałby się Monice, stwierdził Filip w pierwszym odruchu. Oboje byli architektami, jednak ją zawsze zachwycały stare budynki, podczas gdy on wolał szklane wieżowce.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się świątyni przez przednią szybę auta, nie mogąc się zdecydować, czy powinien do niej wejść. Nie był w żadnym kościele od paru ładnych lat, ku zgrozie matki, która może jakąś szczególną fanatyczką nie była, ale starała się wychować dzieci na katolików. Ojciec, Weronika i Monika też byli wierzący, Daria z natury robiła na przekór rodzicom, a Filip sam nie wiedział, czy wierzył w cokolwiek. W młodości przyjął wszystkie konieczne sakramenty, cztery lata temu Weronika nawet zmusiła go do bycia chrzestnym jej młodszej córeczki, ale nie zmieniało to faktu, że nadal był sceptyczny. Bądźmy realistami, cały czas powstają książki i filmy fantasy, ale jakoś nikt w wampiry nie wierzy…
Wzruszył ramionami, stwierdzając, że przecież nic się nie stanie, jak zajrzy tam na chwilę. O tej porze w środku nie powinno być nikogo, a jemu przyda się trochę ciszy i samotności, żeby mógł zebrać w myśli. Musiał przygotować się na spotkanie z rodziną, które na pewno nie poprawi mu humoru. Zwłaszcza, że była tam ta piekielna Daria.
Kościółek był niewielki, miał dwa rzędy zniszczonych ławek oraz drewniany ołtarz z ogromnym, ale prostym krzyżem. Wewnątrz panował półmrok i wręcz namacalna cisza. Gdzieś pośrodku jednego z rzędów siedziała kobieta z pochyloną głową, na samym początku klęczały żarliwie dwie starsze panie, a zupełnie z tyłu kiwał się sennie staruszek.
Filip czuł się bardzo nie na miejscu. Niezręcznie podszedł do ostatniej ławki, a jego kroki w ciszy brzmiały jak wystrzały armatnie. Kobiety z przodu odwróciły natychmiast głowy w jego stronę, sycząc gniewnie, jednak je zignorował. Usiadł, od razu wbijając wzrok w krzyż na ołtarzu. Zastanawiał się intensywnie, w jaki sposób powinien zwrócić się Boga, w którego chyba nie wierzył. Nie wiedział, jak się to poprawnie robi. Od bardzo dawna się nie modlił i teraz patrzył tylko tępo na ołtarz, czując się głupio, bo nie mógł znaleźć słów. Matka często mu mówiła, że z Bogiem można rozmawiać jak z przyjacielem, ale on nigdy tego nie potrafił, nie rozumiał. Zupełnie nie widział sensu w gadaniu do kogoś, kogo nigdy nie widział, nie spotkał ani nie słyszał. Co on tu właściwie robił?
Boże, jeśli istniejesz, wiesz, że dawno się nie modliłem i nie mam pojęcia, co teraz robić. Wiesz też pewnie, z czym do Ciebie przychodzę. Potrzebuję pomocy, wskazania mi drogi. Jeśli istniejesz, daj mi jakiś znak.
Jak na komendę kobieta przed nim podniosła się z miejsca. Wyszła z ławki, przyklęknęła na środku i skierowała się do wyjścia. Filip dostrzegł, że była młoda, wyraźnie młodsza od niego o dobrych kilka lat, najpewniej studentka, w długim szarym płaszczu, białej czapce i szaliku owiniętym aż pod sam nos – przeciętnej urody i zupełnie nie w jego typie. Z braku ciekawszych widoków spoglądał na nią bez szczególnego zainteresowania, a ona patrzyła prosto przed siebie, idąc pewnie w kierunku drzwi. Jednak gdy zrównała się z nim, nagle spojrzała na niego. Ich oczy spotkały się, a wtedy wyciągnęła do niego rękę. Odruchowo przyjął to, co w niej trzymała. Odbyło się to bez słów, jakby byli starymi przyjaciółmi, którzy zawsze spotykają się w tym umówionym miejscu, żeby coś sobie przekazać.
Dziewczyna cofnęła szybko dłoń i naraz spłonęła rumieńcem, ale mężnie uśmiechnęła się do Filipa, po czym wyszła, głośno i pośpiesznie, jakby bała się, że ten zawróci ją i nawrzeszczy na nią za nieoczekiwany dar. On zaś został z Biblią w twardej, niebieskiej okładce w ręce i ze zdumieniem na twarzy. Otworzył ją w miejscu, w którym włożona była jedna z zakładek.
„Pan skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: <<Wstań, idź do Niniwy – wielkiego miasta – i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze>>.”

Nigdy nie widział klasztoru. Teraz obserwował z oddali brzydką szarą bryłę, która ledwie co przypominała często spływające przepychem kościoły. Niektóre okna miały kraty, a wszystkie były małe i nie wskazywały na przyjazne wnętrze. Filipowi przemknęło przez myśl, że na filmach wyglądało to inaczej – ogromne budowle w gotyckim stylu z tysiącem okienek i strzelistych wieżyczek. Być może nie wszystkie klasztory miały taką formę, ten jednak nie powodował przypływu miłych uczuć. No ale w końcu to miejsce skromnego życia poświęconego Bogu, więc chyba tak to właśnie miało wyglądać.
– Szuka pan kogoś?
Filip drgnął gwałtownie, wyrwany z zamyślenia i odwrócił się na pięcie w stronę głosu. Stała przed nim niska, chuda i bardzo stara, sądząc po milionie zmarszczek, zakonnica w jednolitym czarnym habicie. Sprawiała dość przyjazne wrażenie, choć nie wyglądała na zadowoloną obecnością dorosłego mężczyzny w prywatnej katolickiej szkole dla dziewcząt. Filip też nie był z tego zadowolony, tym bardziej że kilka starszych uczennic w skromnych mundurkach zdążyło już rzucić mu figlarne spojrzenie, a świeckie nauczycielki i uczące tu siostry zakonne patrzyły na niego z mordem w oczach, niedaleko będąc od rzucenia ekskomuniki i wyklęcia od pedofilii, zboczeńców i szatańskich pomiotów.
– Szczęść Boże – rzucił niepewnie, nie wiedząc, czy wypada się uśmiechać, czy może lepiej być sztywnym i pokornym. Zdecydował się w końcu na nieśmiałe wykrzywienie ust. – Tak, szukam siostry Zofii, powiedziano mi, że tu będzie.
– Znalazł już pan – odparł zakonnica i też się uśmiechnęła. – Czym mogę panu służyć?
– Czy możemy gdzieś porozmawiać? To jest, niestety, dłuższa sprawa.
Kobieta poprowadziła go wzdłuż korytarza. Okazało się, że siostra Zofia była dyrektorką tej szkoły i wpuściła Filipa do swojego gabinetu. Wskazała mu krzesło i usiadła za biurkiem.
– Słucham.
– Widzi siostra, to trochę dziwna sytuacja – zaczął niepewnie.
Zakonnica uniosła brwi.
– Musi być jednak bardzo dla pana ważna, skoro znalazł się pan tutaj.
– Jest. Muszę siostrze powiedzieć, że nie byłem do tej pory jakoś szczególnie wierzący, ale gdzieś miesiąc temu zmieniłem zdanie. Widzi siostra, miałem zamiar się oświadczyć, wszystko było przygotowane, kolacja, pierścionek, takie sprawy. – Przewrócił oczami. Nie wiedział, skąd nagle wziął się u niego ten niepotrzebny słowotok, ale kobieta słuchała cierpliwie. – Jednak dziewczyna tego samego dnia poinformowała mnie, że poznała kogoś innego i odchodzi. Po tym jak od niej odjechałem, przypadkiem znalazłem się pod pewnym kościołem i wszedłem tam, ale nie miałem pojęcia, jak mam się zwrócić do Boga. Wątpiłem nawet, czy On w ogóle istnieje i poprosiłem Go o jakiś znak, a wtedy z jednej z ławek przede mną podniosła się pewna dziewczyna. Przechodząc koło mnie, spojrzała na mnie i gdy nasze oczy się spotkały, wręczyła mi Pismo Święte. Nie bardzo wiem, jak ją teraz odnaleźć, żeby jej podziękować i je zwrócić – zakończył nieco niezgrabnie.
– Ale dlaczego uważa pan, że ja mogę pomóc? – zdziwiła się zakonnica.
– W środku znalazłem ulotkę z waszego zgromadzenia oraz karteczkę z jej imieniem, miejscowością i datą, chyba rekolekcji dla dziewczyn – wyjaśnił.
Wyjął z torby Pismo Święte i podał je starszej kobiecie. Wzięła je do ręki z niemałą ciekawością i tak samo jak on miesiąc wcześniej otworzyła na Księdze Jonasza. Znał już ten fragment na pamięć. Milion razy zastanawiał się, czy to właśnie te kilka przypadkowych słów sprawiło, że tamta dziewczyna podniosła się wtedy z ławki i wyszła, żeby go spotkać i wręczyć mu tę szczególną wskazówkę.
– Dobrze – powiedziała w końcu zakonnica, zamykając lekko Pismo Święte i podnosząc wzrok na Filipa. – Postaram się sprawdzić, czy w tamtym czasie były w tej miejscowości rekolekcje prowadzone przez siostry z naszego zgromadzenia i czy uczestniczyła w nich jakaś Klara. Ale nic nie mogę panu obiecać – zastrzegła.
– Rozumiem. Dziękuję, siostro.
– Nie dziękuj, młody człowieku. Jeszcze nic nie zrobiłam.

Dźwięk telefonu oderwał go od projektu, który miał skończyć do jutra, a nad którym ślęczył już od kilku godzin bez przerwy. Przeciągnął się, aż trzasnęły mu stawy i sięgnął po komórkę. Numer był nieznany, więc miał zamiar go zignorować i iść sobie po kawę, ale pod wpływem impulsu jednak odebrał.
– Tak?
– Cześć.
Głos po drugiej stronie był niepewny, nieznajomy, ale na pewno należał do kobiety. Lub raczej do dziewczyny. Filip zmarszczył brwi. Nie no, gimnazjalistki mają nową zabawę?
– Dzięki za Pismo. Miałam już kupić sobie nowe.
Mózg Filipa szybko połączył fakty.
– Nie ma sprawy. Cieszę się, że zadzwoniłaś. Bałem się, że tego nie zrobisz.
– Cóż… Przyznam, że początkowo nie miałam zamiaru. Jednak skoro tak bardzo się napracowałeś, żeby zwrócić mi moją własność, to czemu nie miałabym ci podziękować?
Uśmiechnął się.
– Czyli mogę mieć nadzieję, że dasz namówić się na kawę?
Na chwilę w słuchawce zapanowała cisza.
– Nawet nie wiem, jak masz na imię… – zaczęła z wahaniem.
– Filip – przedstawił się uprzejmie.
– …A poza tym, nie jestem pewna, czy tego chcesz.
– Dlaczego nie? – zdziwił się.
Gdy odpowiedziała, w jej głosie słychać było z wyraźnym trudem ukrywaną nutę goryczy:
– Słuchaj, Filip, powiem wprost – nie należę do dziewczyn, które normalnie zaprosiłbyś na kawę. Serio, możesz mi wierzyć. Naprawdę, bardzo ci dziękuję, że zwróciłeś mi moje Pismo Święte, ale skoro zadzwoniłam, po prostu uznajmy, że jesteśmy kwita, okay?
– Mam rozumieć, że dajesz mi kosza?
– Jak sobie tam chcesz. Myślę, że oboje unikniemy w ten sposób niezręcznej sytuacji.
– Nie rozumiem.
– Nie musisz. Jeszcze raz dziękuję. Cześć.
Rozłączyła się. Filip został sam z nieprzyjemnym uczuciem, gdy człowiek robi sobie na coś nadzieję, a okazuje się, że nie ma na co liczyć.
On chyba po prostu nie miał szczęścia do kobiet.

– Tak?
– Cześć. Nie zmieniłaś zdania?
– Proszę? Kto mówi?
– Nie zapisałaś numeru… Czyli nie zmieniłaś.
– Przepraszam, kim jesteś?
– Filip.
– Co? Jaki… Aa… Po co dzwonisz?
– Zapytać, czy przypadkiem nie zmieniłaś zdania. Naprawdę nie dasz się zaprosić na głupią kawę?
– Słuchaj, człowieku, daj sobie spokój, okay? Wierz mi, naprawdę nie chcesz mnie nigdzie zapraszać.
– Dlaczego? Ja odnoszę wrażenie, że chcę.
– Bo w kościołach jest ciemno.
– Co?
– Nic. Odpuść, okay?
– Ale… Halo? Nosz kur…

– Przestań już dzwonić.
– Umów się ze mną, to przestanę.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo nie.
– Ale dlaczego?
– …
– Halo? Halo!

– Człowieku, weź się odwal. Jesteś jakimś psychopatą, czy jak?
– Jestem zdesperowany i próbuję umówić się z dziewczyną, która ciągle daje mi kosza.
– Więc jesteś żałosny.
– Możliwe. Naprawdę nie mam u ciebie szans?
– Nie. Spadaj.

– Czy nic ciekawszego do roboty niż wydzwaniać do mnie?
– Mam, ale chęć poznania ciebie jest bardzo silna.
– Boże, jaki ty jesteś upierdliwy.
– Możliwe, mam też jednak wiele zalet. Daj zaprosić się na kawę.
– Dziękuję, postoję.
– Dlaczego?
– Jak zacięta płyta normalnie. Ja nie mam ochoty ciebie poznawać, jasne?
– Ranisz moje uczucia, wiesz?
– Najwyraźniej niewystarczająco mocno. Spadaj.

– Weź daj mi spokój, co?
– Cześć.
– Odczep się, dobrze? To już podchodzi pod nękanie. Ile jeszcze będziesz do mnie dzwonił? Jesteś uparty jak osioł.
– Wolę uważać, że jestem wytrwały.
– Boże, żałuję w ogóle, że do Ciebie zadzwoniłam. Daj mi już spokój.
– Daj zaprosić się na jedną kawę, a obiecuję, że później przestanę cię nękać.
– Czyli jednak przyznajesz, że to nękanie?
– Oczywiście, że nie. To jak, spotkasz się ze mną?
– Nie.
– Dlaczego? Czemu sądzisz, że mi się to nie spodoba?
– Człowieku, weź znajdź sobie jakąś dziewczynę w normalny sposób, bo ten za bardzo nie działa.
– Próbowałem. Tamte też nie działają.
– No to masz problem. Spadaj.
– Słuchaj…
– Nie, to ty posłuchaj – nie umówię się z tobą ani teraz, ani z tysiąc lat, więc odpuść i znajdź sobie jakieś inne zajęcie. Nie każ mi zmieniać numeru, jestem do tego przywiązana.
– Nie zmienisz zdania, prawda?
– Nie.
– Możesz mi chociaż powiedzieć dlaczego?
– Nie.
– Jak mam odpuścić, skoro nie wiem dlaczego?
– Normalnie. Po prostu daj sobie spokój. Nie jestem w twoim typie.
– Dlaczego tak sądzisz? To chyba ja powinienem to ocenić.
– Nie jestem w typie jakiegokolwiek faceta. Lepiej odpuść, jeśli nie chcesz później żałować. Dla swojego dobra.
– To brzmi jak groźba.
– To nie jest groźba. Po prostu jestem wobec ciebie szczera. Odpuść. Ty nie będziesz żałował, ja nie nabawię się depresji. Oboje wyjdziemy na plus.
– Czy nie jesteś aby zbyt surowa wobec siebie? W końcu już cię widziałem.
– Owszem, w ciemnym kościele, okutaną w grubą czapę i szalik po uszy. Co najwyżej widziałeś koniec mojego nosa. Słuchaj, ja naprawdę staram się unikać sytuacji stresowych, a ty wydajesz się być fajnym facetem. Po prostu odpuść, nic na tym nie stracisz, a oboje tylko na tym zyskamy.
– Twierdzisz, że wydaję się być fajnym facetem, a mimo to uważasz, że oceniam po wyglądzie.
– Każdy ocenia po wyglądzie, mój drogi, taka jest już ludzka natura. To, że liczy się tylko wnętrze, to bzdura wmawiana nam po to, żeby brzydkie kaczątka mogły sobie pomarzyć o księciu z bajki. Jestem realistką. Nie wierzę w bajki.
– Nie możesz dać mi szansy? Dać sobie szansy?
– Wątpię, czy chwila nadziei warta jest kolejnego rozczarowania. Cuda się nie zdarzają, brzydkie kaczątka nie wyrastają na łabędzie, a biedne dziewczyny nie spotykają księcia z bajki. Takie jest to życie.
– Nie jesteś optymistką.
– Mówiłam ci, jestem realistką.
– A ja nie jestem księciem z bajki. Też widziałaś mnie w ciemnym kościele.
– Owszem.
– Skąd wiesz, czy nie pasujemy do siebie pod tym względem?
– Mówiłam ci, sweety, każdy z nas ocenia po wyglądzie. Dlatego nie chcę wiedzieć, czy do siebie pasujemy. Absolutnie pasuje mi za to moje wyobrażenie o tobie. Naprawdę, to mi zupełnie wystarczy. Wyobraź sobie mnie jako dziewczynę, jaką chciałbyś zobaczyć.
– Aha, i to mnie też ma wystarczyć?
– Owszem. Czasem wyobrażenie jest dużo lepsze od rzeczywistości.
– Naprawdę wolałbym sam to ocenić.
– Ale ja bym nie wolała. Zbyt długo przyzwyczajałam się do siebie. Proszę, nie psuj tego.
– Nie chcę nic psuć. Chcę tylko…
– Wiem, zobaczyć mnie. Ale to się źle skończy. Ty wyjdziesz zniesmaczony, a ja urażona. Zawsze to tak wygląda.
– Dobrze, zróbmy to inaczej. Nie zapraszam cię na randkę. Zapraszam cię na kawę, by w uprzejmy sposób podziękować ci za wskazanie mi drogi.
– Na to samo wyjdzie.
– Nieprawda. Żadne z nas nie nastawia się na nic większego. Ja nie oczekuję pięknej księżniczki, a ty szlachetnego księcia z bajki. Nikogo nie spotka zawód, jeśli nie spełnimy własnych oczekiwań.
– Dlaczego jesteś taki uparty?
– Bo chcę cię poznać.
– Ale dlaczego?
– Nie wiem. Wydajesz się być fajną osobą.
– Bzdura. Chcesz wiedzieć, jaka jestem? Ależ proszę bardzo. Jestem wredna, nieuprzejma, nietaktowana i gadatliwa, a na dodatek przy facetach dostaję fioła i robię się jeszcze głupia. Hm, być może na co dzień też jestem głupia, ale tak tego nie widać jak wtedy, gdy rozmawiam z facetem.
– Niemożliwe.
– Wręcz przeciwnie. Każdy, kto mnie zna, powie ci to samo. Nie chcesz mnie spotkać. Nie nadaję się do luźnej rozmowy o pogodzie, zawsze chcę mieć rację i ciągle zadzieram nosa. Jeszcze gdybym była ładna, może zostało by mi to wybaczone, ale tak to kicha.
– Nie wierzę w to.
– Czemu?
– Rozmawiamy ze sobą już jakiś czas i wcale nie widzę, jakbyś była jakoś szczególnie niesympatyczna.
– Przez telefon to nie działa.
– Spotkaj się ze mną. Co ci szkodzi.
– Dobrze, niech ci będzie. Może jak mnie poznasz, w końcu się odczepisz. A co mi tam. I tak dostanę przez ciebie rozstroju nerwowego, więc co za różnica w jaki sposób?
– Kiedy i gdzie?

Czekał od kilkunastu minut, czując się trochę jak nastolatek przed pierwszą randką w życiu. Pełen niepokoju, zestresowany, nie mający pojęcia, o czym ma z nią rozmawiać i jak. Chętnie wyszedłby zapalić, ale było już trochę późno i mógł po prostu się z nią minąć. Poza tym, miał te cholerna dwadzieścia dziewięć lat, a nie piętnaście i kilka randek w życiu już zaliczył. Kilkanaście. Kilkadziesiąt. Kto by to w ogóle liczył.
Umówili się na jedenastą, było już dziesięć po, a ona wciąż nie przychodziła. Może się rozmyśliła, zdezerterowała, wystawiła go. Mogłaby chociaż zadzwonić czy wysłać smsa. Zwykła ludzka uprzejmość tego wymagała. Lub może coś jej się stało po drodze, może był wypadek, śpieszyła się i wpadła pod tramwaj albo…
Zauważył ją przez szybę kawiarni. Ten sam płaszcz, jasna czapka naciągnięta prawie na oczy, nos ukryty w szaliku, spojrzenie wbite przed siebie. Szła szybko, wpadła na kogoś, odwróciła się, przeprosiła. W progu kawiarni prawie potknęła o własne buty. Rozejrzała się przelotnie po pomieszczeniu i zanim Filip zareagował, skierowała w jego stronę. Też go poznała.
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła zdyszana, ciężko opadając na krzesło i zaczynając zdejmować wierzchnie odzienie. – Ćwiczenia nam się przeciągnęły i spóźniłam się na autobus.
– Nie ma sprawy – odparł, uśmiechając się.
Spod czapki wyjrzały lekko nastroszone, krótkie włosy w dość pospolitym kolorze, które dziewczyna przeczesała, zdaje się że odruchowo, szczupłą dłonią o długich, zadbanych paznokciach. Para szarych oczu ukryta była za okularami w cienkich oprawkach. Drobna twarz, nie ładna, choć też nie brzydka, zupełnie więc przeciętna, niepokryta była żadnym makijażem, za to poznaczona zaróżowionymi bliznami po trądziku, który najwyraźniej nie chciał ustąpić. Filip przez krótką chwilę mimowolnie porównywał tę dziewczynę do Sandry, która bez makijażu nie wyszłaby wyrzucić śmieci, a jasne włosy zawsze miała staranie ułożone. Sandra nie miała żadnych kompleksów.
– Długo czekasz?
– Nie, chwilę. Bałem się, że mnie wystawiłaś.
– Miałam ochotę – burknęła, chowając się za niewielkim menu.
Natychmiast pojawiła się przy nich bardzo uprzejma kelnerka. Dziewczyna poprosiła o gorącą herbatę i szarlotkę, a on o kawę. Siedzieli w ciszy, dopóki nie przyniesiono im zamówienia. Właściwie, potem też milczeli. Ona była wyraźnie wrogo nastawiona. On nie miał zielonego pojęcia, jak zacząć rozmowę. Nawet nie spojrzała w jego stronę, tylko skubała swój kawałek ciasta, całkowicie skupiając się na tej czynności.
Filip szybko ocenił, że była z dziesięć lat od niego młodsza. Jeszcze dzieciak. Zauważył to już wcześniej, ale podświadomie liczył, że może się jednak pomylił i była nieco starsza. Być może ona w ogóle wcześniej tego nie dostrzegła i teraz po prostu było jej głupio siedzieć w kawiarni z dorosłym facetem, który już nie jest nią zainteresowany. Potrafiła realnie określić sytuację.
– Studiujesz? – rzucił uprzejmie. Milczenie stało się nie do zniesienia.
– Mhm. Farmację.
Gwizdnął cicho.
– Podziwiam. Nigdy nie miałem zamiłowania do chemii.
– Ja tam ją lubię. – Wzruszyła ramionami. Szarlotka wciąż była ciekawsza od patrzenia na niego.
– Który rok?
– Trzeci.
Co najwyżej osiem lat. Nieźle. No ale przynajmniej nie zostanie uznany za faceta gustującego w nieletnich. Co nie oznaczało, że lubił takie młode. Boże, nie w tym życiu. Wszystkie były takie… niedoświadczone. A on nie nadawał się na pierwszego kochanka.
– Podobno jesteś gadatliwa – zauważył, żeby podtrzymać rozmowę.
Westchnęła ciężko i odsunęła talerzyk z rozgniecionymi resztkami czegoś, co kiedyś było ciastem. Podniosła wzrok i w końcu na niego zerknęła, ostrożnie, z wahaniem. Była nieśmiała, no jasne. Najwyraźniej przez telefon robiła dobrą minę do złej gry, żeby tylko jak najszybciej odpuścił. Może powinien. W jej oczach na chwilę błysnęło zainteresowanie. Być może on był w jej typie. Być może mógłby spróbować, gdyby nie była taka młoda.
– Dobra, dajmy sobie już z tym spokój, co? – powiedziała w końcu. Jej oczy zgasły. – Oboje nie chcemy tu być. Powinieneś był najpierw zapytać, ile mam lat.
Musiał przyznać jej rację.
– Najwyraźniej.
– Przykro mi. Mówiłam, że się tylko rozczarujesz.
– Ty też się rozczarowałaś?
– Nie wiem, możliwe.
Skinęła na kelnerkę i sięgnęła po torbę.
– Zapłacę – zaoferował.
– Nie trzeba. Jestem samowystarczalna.
Choć widać było, że spodobał jej się ten gest, nie nalegał. Mógłby, w końcu to on ją zaprosił i wypadało, żeby zapłacił, ale znał dziewczyny takie jak ona. Nie lubiły być coś komuś winne, a ona tak właśnie to by odebrała. Dlatego zadzwoniła – była mu winna podziękowania. Dlatego przyszła – była mu winna prawdę. Może gdyby była kilka lat starsza… Ale nie była.
Znów owinęła się szalikiem i naciągnęła czapkę. Miała rację, wystawał jej tylko czubek nosa. Zastanawiał się, czy opatulała się tak, bo było jej ciągle zimno, czy po prostu próbowała ukryć się w ten sposób przed całym światem.
– Podwieźć cię? – zaproponował odruchowo, gdy wyszli z kawiarni i stanęli na mrozie i śniegu przed drzwiami.
– Mama mówiła mi, żebym nie wsiadała do samochodu nieznajomych – odgryzła się dziewczyna, chyba też zupełnie odruchowo.
Uśmiechnął się mimowolnie.
– Nie jestem chyba już taki nieznajomy.
– A ja nie jestem pewna, czy będzie ci po drodze.
– Przykro mi, że tak wyszło.
Wzruszyła ramionami. Poprawiła na ramieniu torbę, która była wypchana po brzegi. I bardzo duża. Filip dawno już zauważył, że kobiety uwielbiały ogromne torebki, w których miały wszystko nic nie mogły znaleźć.
– Drobiazg. Dla mnie to chleb powszedni – odparła dziewczyna gorzko. – A dla ciebie to pewnie nowość, co?
– Cóż, kilka niezręcznych sytuacji w życiu miałem.
– Zgaduję, że babcie w moherowych beretach czasem napadają cię na ulicy i wyzywają od szatańskich pomiotów?
Znów się uśmiechnął. W sumie, była całkiem w porządku, trochę nieśmiała, ale za to szczera. No i miała przebyte te swoje dwadzieścia lat, więc o pedofilię nie można go było posądzić. Chociaż w sumie wyglądała na mniej. Mogłaby być w liceum.
– Cóż, trzeba się liczyć z tym, że gdy mając lat naście wpadnie się na pomysł wytatuowania połowy ciała, to z wiekiem będzie z tym coraz trudniej żyć.
– Ja to chyba umarłabym z bólu jakbym jeden tatuaż miała sobie zrobić, a co dopiero na połowie ciała. Strasznie niedotykalska jestem.
W jej głosie brzmiało rozmarzenie. Dobrze odczytał, że był w jej typie. Może i wyglądała na typową grzeczną dziewczynkę, ale najwyraźniej była tym mocno znudzona.
– Niech zgadnę, niespełniona punkówa?
Zachichotała.
– Gotka. Ale moja mama powiedziała, że po jej trupie. Niestety, póki mnie utrzymuje, jestem zmuszona wyglądać przyzwoicie. A ty? – Zerknęła na niego nieśmiało. – Urwałeś się z rockowej kapeli?
– Chciałbym. Okazało się, że mam za mało samozaparcia. Ale dziewczyny leciały na gitarę i dziary.
Wyszczerzył się do niej. Właściwie, nagle poczuł się te dziesięć lat młodziej, jak wtedy, gdy marzył o karierze gitarzysty, włóczył się z kumplami po tanich spelunach i zdzierał glany na koncertach. Potem rodzice wysłali go na studia z cichą nadzieją, że trochę zmądrzeje i po tamtych czasach zostały mu tylko ręce całe w tatuażach, na widok których matka wciąż dostawała palpitacji serca.
Przez zimową kurtkę nie było ich jednak widać, ale oczy dziewczyny znów błysnęły zainteresowaniem. Fascynacją. Wyglądała przez to całkiem inaczej, dość ładnie nawet. Gdyby nie była taka młoda…
– Zatem, co robisz na co dzień?
– Jestem architektem.
– Aha.
– Jestem grzecznym chłopcem.
– Wybacz, ale trochę za stary jesteś na chłopca – dogryzła mu i natychmiast się speszyła. – Sorry. Mój język często żyje własnym życiem.
Pokręcił głową z uśmiechem.
– Nie przepraszaj. Jestem świadomy, że dobijam już trzydziestki. Wszyscy w rodzinie pytają, kiedy w końcu mam zamiar się ustatkować.
– A ciebie zostawiła narzeczona.
Zmarszczył brwi.
– Skąd wiesz?
– Znam tę historię. – Przewróciła oczami. – Tam, w kościele, miałeś taką minę, jakbyś stracił kogoś ważnego i nie wiedział, co z tym zrobić. Nie martw się, znajdziesz swoją księżniczkę. Szukasz po prostu nie w tej bajce.
Spojrzał na nią z rosnącą ciekawością. Pomylił się. cholera, dawno już się tak nie pomylił w ocenie. Ona nie była nieśmiała. Po prostu gryzła się wciąż w język, żeby nie palnąć jakiejś głupoty, a teraz, skoro uznała, że i tak pewnie nigdy więcej się nie spotkają, pozwoliła sobie na rozluźnienie nieco gorsetu.
I znała tę historię.
– Dlaczego uważasz, że to zła bajka?

– Klara, na miłość boską!…
– Idę, już idę. Co się tak żołądkujesz?
Zanim jednak zeszła, minęło kilka dobrych minut. Właściwie, nie zeszła. Jak sama jakiś czas temu zauważyła, ostatnio bardziej toczyła się niż chodziła. A już zwłaszcza po schodach.
– To niepoprawne tak poganiać kobietę w ciąży.
Przewrócił oczami.
– U ciebie nie ma różnicy. Przed ciążą też nie mogłaś nigdzie zdążyć.
Zacmokała z niezadowoleniem. Spóźnianie się było jej normalnym stanem rzeczy i chyba wszyscy się już do tego przyzwyczaili. No ale jak miała się nie spóźniać, kiedy próbowała załatwić milion rzeczy na raz i być w kilku miejscach jednocześnie?
– Powinniśmy już być w drodze – prychnął, otwierając jej drzwi i pomagając wsiąść do samochodu. – To sześć godzin jazdy.
– Zdążymy.
– Twój optymizm mnie zadziwia.
– Nie zrzędź, tylko już ruszaj. Przed chwilą mówiłeś, że powinniśmy być już w drodze.
Posłusznie odpalił silnik.
Gdy już wyjechali na ulicę, zerknął na nią, poszukującą w torebce szminki i pomyślał, że ta kobieta nigdy nie przestanie go zadziwiać.
Czasem zastanawiał się, co by było, gdyby wtedy pod wpływem impulsu nie wręczyła mu w tamtym małym kościółku własnej Biblii. Czy poznaliby się po prostu później w jakiś bardziej normalny sposób, czy może nie spotkali wcale? Co by było, gdyby jednak nie zdzwoniła? Gdyby on nie odebrał? Gdyby nie zgodziła się z nim spotkać? Gdyby szybko odpuścił, tak jak mu radziła? A co by się stało, gdyby w ostatniej chwili stchórzyła? Gdyby on nagle nie stwierdził, że całkiem sympatyczna z niej osóbka? Gdyby nie odwiózł jej wtedy do domu?
To było przeznaczenie, czy tylko skutek ich wyborów? Jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie ta niepozorna Biblia w twardej, niebieskiej okładce, która wszystko zaczęła?
Jedno było pewne. To na pewno była dobra bajka.

1 komentarz:

  1. Cześć,
    z tej strony Jill z Zaczarowanych Szablonów. Cieszę się, że mój szablon Ci się spodobał i postanowiłaś go pobrać :) Widzę jednak, że coś się stało i posty się obniżyły. Jeśli chcesz, to mogę to poprawić, wystarczy słowo. Jeśli odpowiada Ci tak, jak jest, to zignoruj ten komentarz :)
    Kontakt do mnie:
    gg - 10624217
    email - molepuma@gmail.com
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń

Layout by Raion