czwartek, 7 listopada 2013

Opowiadanie szesnaste

Tak sobie teraz myślę, że jestem żałosna. Pozaczynałam tyle opowiadań i żadnego jeszcze nie raczyłam skończyć. A teraz piszę kolejne, którego pewnie też nie uda mi się dociągnąć do końca. Naprawdę, to już jest choroba, a nie tylko lenistwo
Motyw bardzo przypadł mi do gustu. Właśnie o to mi chodziło. No dobrze, może wydawać się momentami nieco dziwne, ale kto powiedział, że jestem normalna? Poza tym, uwielbiam nieschematowość.

Ostrzeżenie: Crossover „Zmierzchu” i „Serca Smoka”, czyli mojego opowiadania potterowskiego. Czas akcji nie zgadza się ani z jednym, ani z drugim. Konieczna przynajmniej powierzchowna znajomość całej fabuły „Zmierzchu” i bohaterów „Harry’ego Pottera”, a także bardzo ogólna znajomość mojego opowiadania.


A potem żyli długo i szczęśliwie

I
Nessie po raz kolejny ukazywała światu swoją cudowną niezwykłość, grając stworzoną przez siebie skomplikowaną kompozycję, kiedy przyszedł list.
Edward zdziwił się nie bardziej od innych, gdy tylko okazało się, że list ten zaadresowany został do niego. Ostatni raz wiadomość pocztą dostał od Carlisle’a, jakoś tak pod koniec lat dwudziestych XX wieku, gdy postanowił odłączyć się od swojego stworzyciela, a ten błagał go, żeby wrócił do niego i Esme. Edward nadal trzymał w swoim pokoju tę poszarzałą kartkę papieru, żeby nigdy nie zapomnieć, jak wielką uczynił im krzywdę. Po 1931 roku już nie rozstawali się na dłużej, a nawet jeśli, korzystali wtedy z dobrodziejstw postępu – telefonów komórkowych i maili. Nawet Tanya dzwoniła, gdy zaistniała taka potrzeba, całkowicie odrzucając przestarzałe, dużo mniej wydajne metody komunikacji.
Tego dnia przyszedł jednak list, choć nie do końca zwyczajny. Najbardziej zdumiewające bowiem było to, że nie dostarczył go do domu Cullenów listonosz, jak należałoby oczekiwać. Byłoby to prawie naturalne i być może nie wprawiłoby wszystkich w osłupienie. Jednak listonosz się nie pojawił, a list przyniosła sowa.
Tak, sowa. Dość duża, czarna i całkiem zwyczajnie wyglądająca sowa. Która przyniosła gładką kremową kopertę w dziobie i która zaraz potem przysiadła na parapecie, najwyraźniej czekając na odpowiedź. Być może nadawca oznajmił jej, że ma nie wracać bez odpowiedzi i trudno było określić, czy stworzenie naprawdę to rozumiało. Sowa przycupnęła na parapecie i nie zwracała uwagi na wlepione w siebie kilkanaście par oczu – ośmiu wampirów, jednego pół-wampira oraz pięciu wilkołaków. Nie wyrażała najmniejszego zainteresowania otoczeniem – które z kolei wyrażało nadmierne zainteresowanie nią – i tylko czyściła dziobem pióra na skrzydłach, jakby robiła to codziennie. Jakby codziennie przynosiła komuś listy i czekała na odpowiedź. Edward zetknął się w przeszłości z gołębiami pocztowymi, ale z sowami pocztowymi tylko jeden jedyny raz. I nadal było to dziwne.
Cisza przedłużała się, bo nikt nie mógł oderwać oczu od tego nietypowego listonosza i wszyscy drgnęli gwałtownie, zupełnie po ludzku, nie po wampirzemu, gdy nagle Carlisle odkrząknął i zwrócił się do pierworodnego syna:
– Edwardzie, może zobaczysz, co jest w środku?
Edward spojrzał na niego, wybudzając się z odrętwienia. Kiwnął głową, po czym sięgnął po kopertę, bynajmniej nie bez wahania. Była normalnej wielkości, w miarę lekka i cienka, przyjemna w dotyku i od razu można było zauważyć, że z drogiego papieru, jednego z tych, w których wysyła się eleganckie zaproszenia na bankiety czy ważne uroczystości. Adres został nakreślony bardzo starannym, choć nie przesadnie wytwornym pismem, błyszczącym czarnym atramentem i prawie na pewno piórem, nie długopisem.


Edward Cullen
Forks w stanie Waszyngton
Stany Zjednoczone

I to było na tyle. Brak ulicy, numeru domu, kodu pocztowego. W ten sposób zaadresowany list nie miałby szans trafić w odpowiednie miejsce zwykłą pocztą, jednak sowa bez przeszkód zaniosła go do celu. Edward odwrócił kopertę, ale nie znalazł nadawcy, jedynie ledwie widoczną bogato zdobioną literę M wytłoczoną w prawym górnym rogu oraz w czerwonym laku, którym list został zapieczętowany. Po krótkiej chwili zastanowienia Edward doszedł do wniosku, że wyglądała ona wręcz niebezpiecznie znajomo, przez co znów się zawahał, nim w końcu ostrożnie złamał lak.
W środku znajdowała się równie skromna, kremowa kartka, w której prawym górnym rogu widniały pozbawione ozdobników inicjały: C&D. Jednak Edwarda dużo bardziej zdumiała jej treść.

Corny Etain Morgenstern
oraz
Draco Azrael Lucjusz Malfoy

wraz ze swoimi rodzinami
majĄ zaszczyt zaprosiĆ
na uroczystoŚĆ zaŚlubin

Sobota, pierwszy lipca
dwa tysiĄce drugiego roku
godzina trzecia po poŁudniu

Malfoy Manor
Wiltshire, Anglia

Odetchnął głębiej kilka razy. Nie mógł powiedzieć, że zapomniał o istnieniu kogoś takiego, bo to się nie zdarzało wampirom. Jednak mimo to był zaskoczony. W natłoku różnych spraw, które po tamtym spotkaniu się zdarzyły, zepchnął wspomnienie o tamtych dniach na dalekie obrzeża pamięci. Gdy teraz do niego wrócił, okazało się bardzo wyraźne.
Bez słowa podał karteczkę Carlisle’owi, który przyjął ją, nie kryjąc swojego zaciekawienia. W czasie czytania raz po raz marszczył brwi, by wreszcie pokręcić głową i przekazać zaproszenie stojącej najbliżej Esme. Wkrótce kartka przeszła przez ręce każdej obecnej w pomieszczeniu osoby – nie wyłączając nawet małych rączek Nessie – a w końcu wróciła do Edwarda, który tak na wszelki wypadek przeczytał jej treść jeszcze raz, jakby wyleciało mu z głowy, że był wampirem i przecież niczego nie zapominał. Wciąż miał jednak jeszcze ludzkie nawyki, które objawiały się w najróżniejszych sytuacjach.
Zdumiona cisza zaczęła się przedłużać i robić nieprzyjemnie ciężka.
– Kim są Corny i Draco? – zapytała Bella, biorąc Nessie na ręce, jak zawsze, gdy była zaniepokojona i nie chciała tego okazać.
Edward zwlekał z odpowiedzią trochę za długo, przez co natychmiast wtrącił się Emmett.
– To dobre pytanie, Bello – rzucił, spoglądając wymownie na Edwarda, a pozostali zaraz poszli za jego przykładem. – Co to za jedni? I czemu, do diaska, wysłali ci zaproszenie SOWĄ? – To pytanie wyraźnie dręczyło go dużo bardziej od tajemniczych nadawców dziwacznego listu.
Zakłopotany Edward podrapał się w głowę. Nie miał zielonego pojęcia, jak to wszystko w miarę spójnie wyjaśnić i się przy tym nie pogrążyć. Wiedział, że ta historia biła na głowę wszystko inne, a nieszczęsna sowa była najnormalniejszym z jej elementów. Jasper nie omieszkał mu tego wytknąć w myślach, jednak, jak to na niego przystało, nie powiedział tego głośno. Emmett zawsze mówił wszystko, o czym pomyślał, a Jasper zachowywał to dla siebie.
– Draco i Corny to… – zaczął Edward i urwał, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Hm, można powiedzieć, że to moi starzy znajomi.
Tak naprawdę nie było to nawet kłamstwo, jednak mina Alice jednoznacznie wskazywała, że nie do końca w to wierzy. Edward westchnął ciężko, pierwszy raz od bardzo dawna czując się głupio i na przegranej pozycji. Niezależnie od tego, co powie i tak będzie to wyglądało jak bełkot wariata. Może nim był?
– No dobra, nie tak bardzo starzy. Poznałem ich prawie trzy i pół roku temu, krótko po tym jak odszedłem od Belli – wyjaśnił, uważnie dobierając każde słowo. – Zanim zaszyłem się w Brazylii, zahaczyłem na trochę o Anglię i przypadkiem trafiłem na nich.
Zastanowił się, ile miał prawo powiedzieć. W tej sytuacji chyba sporo, skoro został zaproszony na ten ślub. Zakładał, że jego wyjaśnienia zostały przewidziane i wliczone w koszta, a już na pewno przez Corny. Zresztą, oni naprawdę nie mogli od niego wymagać, że taki szczegół przejdzie niezauważony przez nikogo.
– Czekaj. – Emmett w zamyśleniu zmarszczył brwi. – Myślałem, że przez te pół roku siedziałeś w jakieś ciemnej jamie i zadręczałeś się niewiadomo o co, a nie poznawałeś nowych ludzi.
– Nie tylko ty tak myślałeś, Em – wtrąciła natychmiast Rosalie, bynajmniej nie z zaskoczeniem. – Wszyscy się o ciebie zamartwialiśmy!
Edward jęknął.
– O Boże, daj spokój, Rose. Przecież nie łaziłem po Londynie i nie szukałem przyjaciół. Jak ty to sobie wyobrażasz? Nie musisz od razu na mnie tak napadać. Pewnego dnia po prostu wpadłem na ulicy na Corny. Cholera, nie, znaczy nie tak do końca wpadłem. – Zazgrzytał zębami. – To będzie trudne – westchnął.
Jacob zachichotał pod nosem, nie mogąc powstrzymać kpiącego komentarza na ten temat, a Edward zgromił go wzrokiem. Był już wystarczająco pogrążony i bez jego złośliwych uwag.
Wziął głęboki oddech, choć jako wampir wcale tego nie potrzebował. Znów te ludzkie nawyki. Nie mógł się ich pozbyć.
– Jednej nocy włóczyłem się po londyńskich ulicach, kiedy nagle zaczepiła mnie obca dziewczyna, twierdząc, że mam minę, jakbym był w głębokiej żałobie i potrzebował pocieszenia. No, a potem zaciągnęła mnie do siebie. I tak, Emmett, uprzedzając twoje pytanie, to nawet bardzo możliwe, żeby potrafiła mnie do tego zmusić. Potrafiła namówić ludzi do robienia tego, czego od nich wymagała i to w taki sposób, że się nawet nie obejrzeli, a już owinęła sobie ich wokół palca. A że mieszkała już wtedy z Draconem prawie na stałe, to automatycznie poznałem też jego. I resztę wesołej kompanii.
– I siedziałeś u nich przez te pół roku? – zapytała Bella. W jej głosie można było wyczuć z trudem maskowane rozczarowanie. Edward wyobrażał sobie, co w tej chwili o nim myślała. Zapewne poczuła się zdradzona, że ona cierpiała, a on poznawał przyjaciół.
– Nie, oczywiście, że nie – zaprzeczył natychmiast. – Trochę ponad tydzień w okolicach Bożego Narodzenia. Wszyscy mieli nie więcej niż siedemnaście lat i na co dzień chodzili do szkoły z internatem. Akurat wrócili do domu na święta.
– Już nic nie rozumiem – westchnęła żałośnie Alice i przysiadła na brzegu skórzanej kanapy.
Nikt nie zauważył, że od momentu pojawienia się sowy, wszyscy stali prawie bez ruchu. Zachowanie Alice jakby poruszyło niewidzialne trybiki i nagle każdy z obecnych w pokoju osób poczuł ogromną potrzebę zmienienia pozycji, choć dla wampirów nie było to wcale konieczne. Mogli stać w miejscu wiele lat, wcale się przy tym nie męcząc, jednak ludzkie odruchy były dla nich całkiem naturalne, tak jak równie niepotrzebne oddychanie czy mruganie. Jasper natychmiast dołączył więc do Alice, a obok niego usiadł Emmett. Rose przycupnęła przy nim na oparciu kanapy i wsparła się na jego ramieniu. Carlisle i Esme zajęli kanapę naprzeciwko, a razem z nimi Jake, który od razu rozparł się wygodnie, mając zarazem doskonały widok na Bellę i Nessie przy fortepianie. Seth zaraz opadł z ciężkim sapnięciem na stojący najbliżej niego fotelu, a pozostali członkowie sfory Jacoba rozsiedli się pod szklaną ścianą, profilaktycznie najdalej od wampirów. Mimo tego poruszenia wszyscy nadal nie odrywali wzroku od Edwarda, który jako jedyny wciąż stał.
Edward zawahał się na sekundę, a potem zajął ostatni wolny fotel, ani na chwilę nie przestając układać w głowie odpowiednich tłumaczeń. Jeśli wyjaśni to w zły sposób, wszyscy poczują się urażeni, a zwłaszcza Bella, która miała do tego największe prawo. Tak jak Esme i Carlisle. I Alice… W zasadzie wszyscy.
– No dobrze, może to zabrzmi dziwnie i jak szaleństwo, ale Corny i Draco to wiedźmy – rzucił w końcu Edward na jednym wydechu. Chwała Bogu, że nie musiał oddychać, bo byłoby to niewykonalne.
Cisza, która zapadła w pomieszczeniu, wyraźnie wskazywała, że oddechy wstrzymali nawet ci, którym tlen do życia był wciąż niezbędny. Edwarda wcale to nie zdziwiło. Był równie zdziwiony, gdy się o tym dowiedział i miał świadomość, że nie wszyscy od razu mu uwierzą. Chociaż Bella od razu bez przeszkód przyjęła do wiadomości istnienie wampirów i wilkołaków.
Pierwszy z szoku otrząsnął się Carlisle. Spojrzał na syna miękko, aczkolwiek ostrożnie i równie ostrożnie rzucił:
– Edwardzie, zdajesz sobie sprawę, że brzmi to nierealnie?
– Może ta ostatnia puma z wczorajszego polowania nażarła się pestycydów czy czegoś tam? – zasugerował niespotykanie niepewnie Emmett, co dość dziwnie brzmiało w jego ustach. – Mówiłem ci, stary, że jakoś dziwnie pachniała.
Rose prychnęła.
– Nie ma żadnego wytłumaczenia, więc wymyśla łgarstwa, żeby z tego jakoś wybrnąć – stwierdziła z wyższością.
– Super! – zawołał Seth równocześnie z nią, czym naraził się na jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.
– Ależ nikt cię nie naciska, Edwardzie. Naprawdę nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz – powiedziała Esme łagodnie, a jej myśli wskazywały, że ma ochotę go przytulić i pogłaskać. Dobra, ciepła Esme.
– Nie widziałam tego – stwierdziła Alice i nadąsała się, na co Jasper rzucił:
– Nie martw się, skarbie, on sam do końca nie wie, co mówi. Pewnie Emmett ma rację i to ta wczorajsza puma.
– Wiedźmy istnieją? – zdziwiła się Bella, która wciąż nie potrafiła odróżnić wszystkich mitów od prawdziwych historii, a Nessie zawtórowała jej mentalnie.
– Cyrk na kółkach – wyszeptała Leah, kręcąc głową, na co Embry dodał:
– Wampiry, wilkołaki, to czemu nie wiedźmy?
Jedynie Quil zachował dla siebie uwagę, że „wiedźma” to, jak nie patrzeć, rodzaj żeński, a Edward powiedział tak zarówno o Corny, jak i o Draconie.
W salonie zapanowało poruszenie.
Chaotyczne, pourywane okrzyki zlały się w końcu z wzburzonymi myślami, przez co Edward dostał nagłej migreny, jakiej nie miał od bardzo dawna. Ścisnął skronie, żałując, że głupio wyrwał się tak od razu z taką rewelacją. Trzeba było najpierw podłożyć pod to jakiś grunt, a nie walić od razu z grubej rury i liczyć na łut szczęścia. Nie da się ukryć, był idiotą.
Kiedy wszyscy już się jako-tako wykrzyczeli i uspokoili, czaszka Edwarda pulsowała tępym bólem. Nie wyglądało jednak na to, żeby ktoś miał dla niego choćby cień litości. No dobrze, może poza Esme i Bellą. Znów wlepiano w niego ponaglające spojrzenia.
– Wiedźmy istnieją – zaczął po chwili grobowym głosem. – Wysyłają listy sowami i przesuwają przedmioty siłą woli, a gdy mają cię dość, zamieniają cię w kamień lub pozbawiają głosu, bo żaby wyszły z mody. Tak przynajmniej twierdzi Corny. Poza tym, niektórzy z nich, tak samo jak niektóre wampiry, mają pewne osobliwe dary.
– Dlaczego więc nigdy żadne z nas nie spotkało wiedźmy? – zapytał Carlisle, wciąż pełen wątpliwości. Powoli zaczął się jednak łamać.
– Bo ukrywają się nawet lepiej od wampirów. Mają podziemną organizację, własne ministerstwo, policję, sklepy, bary, szpitale i prawie w ogóle nie utrzymują kontaktu z „normalnymi” ludźmi. Trafiłem na nich tylko dlatego, że Corny mi na to pozwoliła.
– Czemu miałaby to zrobić? – zdziwiła się Bella. – Skoro tak się ukrywają, to tak jak wampiry nie chcą, żeby nikt postronny o nich wiedział…
– A mówiąc o tym tobie, złamała prawo tajności – dokończyła za nią Alice.
Edward przewrócił oczami. Czuł się zmęczony.
– Skąd ja mogę wiedzieć, czemu mi o nich powiedziała? Corny nie jest tak do końca… hm, zwyczajna. Zresztą, oni wszyscy nie są zwyczajni nawet jak na wiedźmy – zauważył po chwili. – I dziwię się, że niektórzy jeszcze żyją.
– Dlaczego? – drążyła Alice.
Zawahał się.
– Gdy byłem w Londynie, w magicznym świecie trwała wojna i takie tam. Z tego, co zrozumiałem, oni wszyscy brali w niej czynny udział. Zwłaszcza Draco.
– Był żołnierzem? – zapytała Esme, zachłystując się powietrzem. – Mając osiemnaście lat? Co za nieodpowiedzialni ludzie, żeby puszczać dziecko na wojnę.
– Szesnaście – poprawił ją Edward, uśmiechając się paskudnie do siebie. – I nie powiedziałbym, że był żołnierzem. Raczej płatnym mordercą.
– O Boże – jęknęła.
Zdumienie zgromadzonych znów odebrało im mowę. Edward przypomniał sobie szesnastoletniego Dracona Malfoya, który wcale nie wyglądał na dziecko i, jak sam mu powiedział, dawno przestał nim być. Dracona Malfoya z całą skórą poznaczoną cienkimi bliznami, z których większość dostrzegalna była tylko przez wampirze oko. I delikatną Corny Morgenstern, która posługiwała się sztyletem jak zawodowa zabójczyni.
Nie, to nie były już dzieci.
– Ho ho, w niezłym towarzystwie się obracałeś w tym Londynie, braciszku, nie ma co – Emmett wyszczerzył się do niego.
Edward znów przewrócił oczami.
– Zaintrygowali mnie – stwierdził, wzruszając ramionami. – Otaczała ich aura dekadencji, a w domu Dracona wiecznie spędzało czas innych podobnych mu nastolatków. Wszyscy mający już jakąś śmierć na sumieniu albo też wiedzący, że niedługo będą ją mieć. Oswojeni z tym, nauczeni radzić sobie ze wszystkim. Tacy spokojni, a jednak w pewien sposób nieokrzesani.
– Czyli jednak imprezowałeś – zauważyła Rose, wyraźnie zadowolona, że może mu mimo wszystko coś wytknąć.
Posłał jej nieprzyjazne spojrzenie.
– Nie nazwałbym tak tego.
– No dobrze – wtrącił nagle Jacob – ale ja wciąż czegoś nie kumam. Skoro byłeś u nich tydzień, dlaczego teraz zaprosili cię na ślub? To nie trzyma się kupy.
– Pewnie mają w tym jakiś większy interes – odparł mu Jasper i zwrócił się do swojej ukochanej:
– Alice?
Ta pokręciła bezradnie głową.
– Nie, nic nie widzę. Albo są na mnie odporni, albo mają jakiś sposób, żeby ominąć moje wizje.
– Jest tylko jeden sposób, żeby przekonać się, o co im chodzi – rzuciła nagle Bella takim tonem, że wszyscy nagle spojrzeli w jej stronę. – Jedziemy na ślub.
Nessie zawtórowała jej mentalnie.

II
Sowa pochwyciła w dziób kopertę z odpowiedzią i niezwłocznie wyruszyła w drogę powrotną do Anglii. Gdy w końcu zniknęła z zasięgu nawet wampirzego wzroku, Carlisle’a nagle ogarnęły wątpliwości.
– Zaproszenie było tylko dla ciebie, Edwardzie – zauważył. – Czy możemy zjawić się tam wszyscy? To będzie chyba bardzo niegrzeczne.
Edward wzruszył ramionami.
– Mówiłem wam, że wśród wiedźm, tak jak wśród wampirów, są niektórzy z niezwykłymi zdolnościami. Corny zawsze wszystko wie, zdaje się, że działa to na podobnej zasadzie jak wizje Alice i może dlatego ona teraz nic nie widzi. Myślę, że Corny od początku wiedziała, że zjawimy się wszyscy.
– Myślałem, że jej zdolność to sterowanie ludźmi, jak u Jaspera – zdziwił się na to Emmett. – Mówiłeś, że owija sobie ludzi wokół palca.
– To mają prawie wszyscy. Nie widziałeś, jak ludzie skaczą wokół Dracona.
– Cool.
– Wcale nie – oburzyła się nagle Alice. – Do ślubu ledwie miesiąc, a żadne z nas nie ma jeszcze kreacji! To bardzo mało czasu! – zawołała i wybiegła z salonu z zamiarem natychmiastowego zabrania się do pracy nad strojami wszystkich członków rodziny, włączając w to całą sforę Jacoba.
Bella mimowolnie jęknęła, a Nessie jak zwykle poszła w jej ślady. Edward już dawno zauważył, że ich córka nieustannie powtarza gesty jego żony, patrząc przy tym na nią jak urzeczona.


 

1 komentarz:

  1. Zaintrygowało mnie te połączenie Zmierzchu i Serca Smoka. Bardzo ten fragment mi się spodobał. Już dawno nie miałam okazji zapoznać się z tematem Zmierzchu. Jestem już dość ciekawa tego ślubu. Trochę irytowało mnie to, że Edward nazwał Dracona i Corny wiedźmami, a nie czarodziejami, ale to tylko mała drobnostka, dlatego się nie przejmuj ^^

    Rzeczywiście, masz na tej stronie dość dużo rozpoczętych opowiadań. Sama nawet się pogubiłam i nie wiedziałam od których zacząć. Potem jednak doszłam do wniosku, że czas u mnie jest ograniczony, toteż postanowiłam zapoznawać się z tym, co teraz opublikujesz :)

    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń

Layout by Raion